Dr Andrzej Sadowski: Budżet to obraz słabości państwa

2011-05-12 14:00

Budżet państwa na przyszły rok stworzono pod hasłem: "Jak utrzymać władzę do jutra" - mówi ekonomista doktor Andrzej Sadowski, wiceprezydent Centrum imienia Adama Smitha.

"Super Express": - Przyjęcie projektu budżetu przez rząd przeszło bez większego echa. Skąd cisza wokół tak ważnego dokumentu?

Dr Andrzej Sadowski: - Jest taki sam, jak budżety lat poprzednich, robiony według tego samego schematu. Cały czas słyszymy zaklęcia, że tym razem będzie to budżet, który rozpoczyna reformę finansów publicznych, jednak nic takiego nie ma miejsca. Stąd ciszej nad tą trumną.

- Wiele osób podkreśla, że to budżet na przetrwanie. Pan by się podpisał pod tym stwierdzeniem?

- Budżety na przetrwanie konstruuje się z perspektywą zmiany jakości. A ten budżet stworzono pod hasłem: "Jak utrzymać władzę do jutra".

Przeczytaj koniecznie: Budżet na rok 2012: Posłowie DAJĄ SOBIE PODWYŻKĘ!

- Projekt budżetu do tej pory poznawaliśmy na jesieni. Ten na 2012 rok pojawił się już w maju. Skąd ten pośpiech?

- Nie przywiązywałbym do tego wagi. Zdarzało się, że pewne grupy interesu próbowały do końca walczyć o przywileje dla siebie i często ustępstwa uzyskiwały. Może mniejsze ciśnienie na rząd jest wtedy, gdy budżet uchwala się w tej części roku, a nie pod jego koniec. Warto się zastanowić, czy to nie powinien być dobry zwyczaj.

- Pojawiły się głosy ze strony związkowców i pracodawców, że to ekspresowe tempo uniemożliwiło odpowiednie konsultacje społeczne. Tym samym rząd miałby złamać prawo. Czy rzeczywiście?

- Co oznaczają konsultacje? To uzgadnianie z grupami interesów gwarancji transferów finansowych. Jeżeli chcemy dokonać reformy finansów publicznych, to należy przeprowadzić daleko idące redukcje w budżecie naruszające interesy tych grup.

- To chyba nie będzie takie łatwe. Za naruszenie tych interesów każdy rząd może zapłacić wysoką cenę.

- Skoro ekipa Tuska nie może zabrać różnym grupom interesu pieniędzy, to przynajmniej może nie przeszkadzać przedsiębiorcom w tym, aby działali swobodnie i byli wolni od przeszkód tworzonych przez kolejne rządy. W ten sposób, nie obniżając wydatków, wpływy do budżetu byłyby znacznie większe.

- Sposobem na dziurę w budżecie byłaby więc większa swoboda gospodarcza?

- Rząd nie mógł obciąć wydatków, zwłaszcza w okresie przedwyborczym, gdyż interes polityczny stawia ponad przyszłość kraju. Mógł jednak zwiększyć swobodę gospodarczą, ale niestety nie poszedł tą drogą.

- Donald Tusk mówi, że przyszłoroczny budżet wprowadza oszczędności tam, gdzie trzeba i zaoszczędza Polakom zgryzot. Możemy wierzyć premierowi, że w nikogo on nie uderza?

- Właśnie, że uderza. Cały czas zaciągamy nowe zobowiązania, za które my wszyscy, jako podatnicy, zapłacimy. Trzeba pamiętać, że rząd nie ma jakichkolwiek własnych pieniędzy. Środki w budżecie to wyłącznie pieniądze Polaków. Im mniej rząd będzie ich zabierał, tym mniej będzie ich marnował. Jak pokazują doświadczenia międzynarodowe, im mniejsza jest redystrybucja poprzez budżet państwowy, tym większa zamożność obywateli.

Patrz też: Stefan Bratkowski: Zarobki dziennikarzy nie pomogą budżetowi

- Które grupy społeczne stracą na tym budżecie?

- Rzekoma troska o interesy najuboższych powoduje ich mnożenie, a nie zmniejszanie. Taka logika tworzenia budżetów niestety od lat dominuje w Polsce.

- Na czym ta wadliwa logika miałaby polegać?

- Weźmy na przykład bezrobocie. Przecież tworzy je rząd. Im więcej funduszy ma on na bezrobotnych, tym więcej tych bezrobotnych jest. Wcześniej zabiera się pieniądze przedsiębiorcom, a w ten sposób nie mogą oni zatrudnić kolejnych pracowników. Po prostu ich na to nie stać.

- Jacek Rostowski zapowiada, że dzięki przyszłorocznemu budżetowi zostanie zmniejszony nadmierny deficyt. Optymizm ministra finansów opiera się jednak na przesłance, że gospodarka nadal będzie się rozwijać w szybkim tempie. Takie niepewne założenie jest właściwe przy planowaniu budżetu?

- Gospodarka będzie się rozwijać, ale nie jest powiedziane, że tempo rozwoju nie byłoby większe, gdyby przedsiębiorcom nie rzucano kolejnych kłód pod nogi. Proszę zauważyć, ilu z nich postanowiło płacić podatki za granicą oraz jak dużo Polaków pracuje na PKB innych krajów. Przy tym systemie, który obecnie obowiązuje w Polsce, będzie ich coraz więcej.

- Rząd znalazł sposób, żeby ograniczyć wydatki budżetu. Okazuje się, że znacznie uszczuplono fundusze na infrastrukturę drogową, szczególnie na tzw. schetynówki. To tu powinno się szukać oszczędności?

- Bez systemu komunikacji wewnątrz kraju nie ma rozwoju gospodarczego. Rząd deklaruje rozwój Polski B, ale jeżeli nie docierają tam drogi, jak można zlokalizować jakąkolwiek firmę? Należałoby zredukować inne wydatki rządowe, a nie ograniczać te, od których zależy rozwój biedniejszych regionów kraju. Inaczej te obszary będą już na trwałe skazane na wegetację.

- Wiele w ostatnich miesiącach mówiono o długu publicznym. Przyszłoroczny budżet sprawi, że licznik tego długu w centrum Warszawy wreszcie się zatrzyma?

- Nie ma w ogóle planu, żeby zatrzymać przyrost długu publicznego i zacząć go spłacać. Cały czas obsługujemy odsetki. Jeżeli strefa euro zacznie mieć poważne problemy, a de facto drugie bankructwo Grecji na to wskazuje, to lokalna waluta, jaką jest złoty, może podlegać wielkim wahaniom, co z kolei wpłynie na poziom obciążeń Polski wobec wierzycieli. Mówienie, że wszystko jest pod kontrolą, to zwykłe mydlenie oczu.

- Słuchając pana, ma się wrażenie, że przyszłoroczny budżet jest wypadkową słabości systemowej naszego kraju...

- Bardzo dobrze pan to ujął. Jest on obrazem słabości systemu politycznego, który nie jest w stanie sam z siebie uruchomić mechanizmu naprawy państwa, która oznacza naprawę finansów publicznych i ograniczenie wydatków rządowych.

- Kiedy przyjdzie moment opamiętania i zajęcia się palącymi problemami?

- Tylko kryzys, bankructwo i niemożność sprzedaży papierów dłużnych dają taką szansę. Nie widzę innej recepty.