Tomasz Walczak

i

Autor: Artur Hojny

Tomasz Walczak: Za którą obietnicę rozliczyć PiS

2016-05-27 4:00

Cała Polska rozlicza PiS z obietnic wyborczych. Zwłaszcza jedną z nich przypomina się wyjątkowo często - tę o obniżeniu wieku emerytalnego. Odkąd jednak sprawa ta stała się palącym problemem i przedmiotem ożywionych dyskusji, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że to jednak ściema.

Zamiast bowiem zastanawiać się, czy w ogóle dostaniemy emerytury, kruszymy kopie o to, kiedy odejdziemy z pracy. Zwalniamy w ten sposób polityków z odpowiedzi na pytanie, skąd wezmą pieniądze na wypłatę świadczeń. Pytanie tym bardziej uzasadnione, że w systemie zieje straszliwa dziura. Nie wzięła się ona znikąd. Jednym z kluczowych problemów jest uśmieciowienie polskiego rynku pracy. Kiedy jedna trzecia pracowników w Polsce (jesteśmy pod tym względem rekordzistami w UE) haruje na umowach śmieciowych, od których albo nie odprowadza się żadnych składek emerytalnych, albo odprowadza się je symbolicznie, to nie ma co się dziwić, budżet ZUS trzeszczy w szwach. Walka z tym zjawiskiem leży więc w żywotnym interesie państwa, które aby pokryć deficyt w systemie emerytalnym, musi się nieustannie zadłużać. A na to, że warto z patologiami śmieciówek walczyć, dowodów nie trzeba szukać daleko. Oto okazało się, że po drobnej zmianie w zasadach odprowadzania składek od umów-zleceń - opłacania ich przynajmniej od pensji minimalnej, a nie od najniższej podpisanej umowy, co było nagminne - do ZUS wpływa ok. 50 mln zł więcej każdego miesiąca. Można sobie wyobrazić, jak wiele pieniędzy trafiłoby do systemu emerytalnego, gdyby śmieciówki ograniczyć do absolutnego minimum, a nie traktować ich jako niemal podstawowej formy zatrudnienia. Zyskałoby na tym nie tylko państwo, ale też pracownicy. Minimalne składki nieodprowadzane od całości dochodu, lub jak w przypadku zatrudnionych na umowę o dzieło nieodprowadzane w ogóle, sprawiają, że dzisiejsi śmieciowi pracownicy staną się w przyszłości śmieciowymi emerytami. Otrzymywać będą nawet nie jałmużnę, a zwykłe ochłapy, za które w żaden sposób nie będą się w stanie utrzymać. Dzisiejsze "groszowe waloryzacje" staną się miłym wspomnieniem raju utraconego. Państwo na własne życzenie szykuje więc sobie społeczną katastrofę. To państwo bowiem usankcjonowało umowy śmieciowe. I to nie w imię dobra wspólnego, ale w imię maksymalizacji zysków biznesu. W końcu na niczym się tak dobrze nie oszczędza jak na pracownikach, a nic tym oszczędnościom tak nie sprzyja jak wyzysk pracowników za pomocą umów śmieciowych. Kilka dni temu premier Szydło zapowiadała - co mało kto zauważył - że jej rząd zlikwiduje umowy śmieciowe. I to z tej obietnicy powinniśmy bezlitośnie ją rozliczać, a nie z tego, czy obniży wiek emerytalny, czy nie.

Zobacz: Tadeusz Płużański: Golić łby?