Podziwiam poziom ignorancji naszych urzędników dla podstawowych praw ekonomii. Każdy ekonomista powie, że jak już ogłasza się publiczne przetargi, to dobrze, żeby inwestowane w nie miliony, a nawet miliardy złotych były w miarę możliwości wydawane w Polsce. Państwo, jako największy inwestor na rynku, powinno promować jeśli już nie rodzimych przedsiębiorców, to chociaż rodzimych pracowników. Pieniądze w dużej mierze zostają bowiem w kraju, napędzają działające tu firmy i w jakiejś części wracają do budżetu w postaci podatków. Praktyka pokazuje jednak, że aż nazbyt często tak się nie dzieje.
Polska jest jednym z liderów produkcji samochodów w naszej części Europy. Co prawda nie posiadamy własnych marek samochodów, ale w naszym kraju wielu wiodących producentów ma swoje fabryki. I co robią państwowe instytucje? Kupują samochody produkowane w innych krajach. Celuje w tym nasza policja, w której przetargach wygrywają najczęściej modele samochodów produkowanych w Czechach, Słowacji, Turcji czy Rosji, a nie w Polsce.
Teraz okazuje się, że rząd wstępnie rozstrzygnął wart nawet 10-12 mld zł przetarg na śmigłowce dla polskiej armii na korzyść firmy, która nie prowadzi produkcji w Polsce. Przegrali natomiast producenci, których helikoptery powstają w zakładach w Świdniku i Mielcu. Nie przemawiają do mnie argumenty, że zwycięzca kiedyś tam ma rozpocząć produkcję i serwisowanie swoich maszyn w fabryce w Łodzi. To zwykłe mgliste zapowiedzi i na razie mówi się jedynie o kilkudziesięciu miejscach pracy. Korzyść więc raczej marna. Konkretem są za to fabryki na Lubelszczyźnie i Podkarpaciu, które w razie wygranej miały zwiększyć zatrudnienie, a nawet nawiązać współpracę z Łódzkimi Zakładami Lotniczymi.
Rządzący tłumaczą, że powstające w Polsce śmigłowce nie spełniają kryteriów przetargów, ale te kryteria określa przecież zamawiający. Wszystkie kraje na świecie, które mają u siebie zakłady zbrojeniowe, właśnie w nich zamawiają sprzęt dla swojej armii, jeżeli dany sprzęt jest u nich produkowany. I nikt nie podziela zdania prezydenta Komorowskiego, że: "to nie czas, żeby kupować sprzęt gorszy, ale nasz". Swoją drogą ciekaw jestem, z czego wynika przekonanie prezydenta, że sprzęt produkowany w "kraju bezprzykładnego sukcesu" - żeby zacytować polityków PO - jest na pewno "gorszy"? Nic nie powinno stać na przeszkodzie, żeby określić warunki przetargu tak, by promowały one istniejącą produkcję w Polsce. No chyba że przeszkodą jest ignorancja urzędników. A ta, jak się okazuje, nie zna granic.
Zobacz: Gen. Waldemar Skrzypczak: Polska zbrojeniówka nie istnieje