Wiadomo, że w polityce jak w świecie zwierząt - rządzi prawo dżungli. Walkę o byt wygrywa silniejszy i lepiej dostosowany. A niedostosowanie potencjalnych outsiderów naszej klasy politycznej jest aż nazbyt widoczne. Gowin i Ziobro próbują się rozepchać między najsilniejszymi - PO i PiS. Ale ponieważ żywią się tym samym elektoratem i podnoszą bardzo podobne jak ich mocniejsi rywale hasła, to ich żerowiska kruczą się niemiłosiernie, a więc ich wymarcie wydaje się całkiem prawdopodobne.
Zobacz: Tomasz Walczak: Klasa biznes jako poselskie źródło cierpień
Ciekawym zjawiskiem jest natomiast formacja Palikota, która ma szansę stać się jednym z niewielu politycznych gatunków, które wykończą się same. Do wyborów szli z hasłami rewolucji obyczajowej, na co wielu wyborców zareagowało entuzjazmem i oddało na nich swój głos. Szybko jednak okazało się, że na jednym tylko liberalizmie obyczajowym długo nie można ciągnąć. Zaczęło się więc gorączkowe poszukiwanie nowej osobowości, które zupełnie nie wypaliło. Zamiast być wierni przynajmniej jedną kadencję swojemu programowi, poglądy zmieniali jak w kalejdoskopie, a tego wyborca nie wybacza.
Czy ratować te partie? Czy tworzyć dla nich rezerwaty, w których będą mogły sobie spokojnie żyć, a nam dawać radość, że tak barwnie i kolorowo w naszym parlamencie? Cóż, są sprawy, o które nie warto walczyć. A już na pewno nie warto walczyć o słabych polityków.