Ja tam, pani poseł, za to nie narzekam. Codziennie, co prawda, przycinam przestrzenie między domem a pracą nie samolotem, ale pociągiem, ale jakaż to przygoda! Czy zima, czy lato, nigdy nie wiadomo, czy pociąg przyjedzie na czas i czy dotrze człowiek na swoje stanowisko pracy na czas. A jak podmiejska luxtorpeda już opóźniona wjedzie na peron, to nigdy nie ma się pewności, czy uda się pomieścić w taborze. W porannych godzinach szczytu kilka minut opóźnienia oznacza dodatkowe kilkadziesiąt chętnych do jazdy, a że czasami opóźnienie sięga minut kilkunastu lub nawet kilkudziesięciu, to i ludzi proporcjonalnie więcej. Ale czasami uda się wcisnąć, co prawda jedną nogę zostawiając na zewnątrz, ale jedziemy. Ciasnota, pani poseł, ma tę wartość, że człowiek jakby bliżej poznaje się ze współobywatelami. Wprawny nos rozpozna, co pasażer obok jadł na śniadanie, a ten za tobą, jaką markę papierosów preferuje.
Czytaj: Tomasz Walczak: Dajcie mi Trynkiewicza, a paragraf się znajdzie
W tej niezwykłej bliskości podróżujemy często dłużej, niżby to wynikało z rozkładu. Pociąg lubi się bowiem zatrzymać co kilkadziesiąt metrów, dając nam szansę na fraternizację, na którą nie zawsze ma człowiek czas. Z każdym postojem robi się śmieszniej, bo i śmiechem można tylko reagować na niemoc polskich kolei. Kiedy już dojeżdżamy na pożądaną stację, wszyscy są uśmiechnięci od ucha do ucha. A wiadomo, że samopoczucie sprzyja produktywności w pracy. A więc w dobrych humorach ruszamy do swoich biur i fabryk, by pracować ku chwale naszej ojczyzny, a potem zafundować pani męki w klasie biznes. I wie pani co? Nie musi nam pani dziękować. Taki mamy gest.