Niby nie ma dowodów na to, że dyspozycję, by "docisnąć" biegłych, wydał sam Zbigniew Ziobro. Niby sprawa dotyczy jego matki, która pragnie jedynie dochodzić swoich praw. Niby minister sprawiedliwości ma rację, że wszyscy są równi wobec prawa, także lekarze, a cena za opinie biegłych może budzić wątpliwości i trzeba to wyjaśnić. Niemniej wątpliwości pozostają.
Tak wszechwładna osoba jak minister sprawiedliwości i prokurator generalny od niedawna ma nie tylko ogromne możliwości, by kierować śledztwami wedle własnego uznania, ale także mnóstwo nieformalnych środków, by jego podwładni tańczyli tak, jak im zagra. Kiedy więc po latach wraca sprawa osobiście dotycząca Zbigniewa Ziobry, i to akurat kiedy on piastuje swój urząd, niewygodne pytania nasuwają się same. I jakkolwiek pan minister będzie dowodził, że ze wznowieniem śledztwa nie ma nic wspólnego, przekonująco się z tego nigdy nie wytłumaczy. Przylgnie do niego tym samym łatka człowieka od prywatnej zemsty, do której wykorzystuje podległy mu aparat państwa.
I mam nadzieję, że pan minister to akceptuje, ponieważ nie kto inny, jak właśnie on niestrudzenie parł do ponownego połączenia urzędu ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego. Po to za czasów PO je rozdzielono, by ograniczyć możliwość politycznego wpływania na prokuraturę i uniknąć podejrzeń o takie działania. Kwestionując to rozwiązanie, minister Ziobro w zasadzie wpadł - jeśli można to tak ująć - we własne sidła. Sam naraził się na oskarżenia o ręczne sterowanie prokuraturą i prywatę. A można było zostawić to jak do tej pory i nikt by ministrowi nie zarzucał, że ubrudził sobie ręce.