Tomasz Walczak

i

Autor: Artur Hojny Tomasz Walczak

Tomasz Walczak: Po co Ukrainie Leszek Balcerowicz?

2016-04-25 4:00

Miał być premierem Ukrainy, został przedstawicielem prezydenta Poroszenki przy rządzie, odpowiedzialnym za reformy. Nasz człowiek w wielkim świecie – prof. Leszek Balcerowicz. Jakie dostał zadanie?

Wydaje się, że ma pełnić przede wszystkim rolę listka figowego. Ukraińskim władzom reformy idą bowiem opornie, za co spotyka je krytyka ze strony Unii Europejskiej i udzielającego jej kredytów Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Obecność w rządzie człowieka, za którym na Zachodzie ciągnie się fama specjalisty od transformacji ustrojowej może pomóc Ukrainie uciszyć głosy krytyczne i kupić jej rządzącym trochę czasu. Ot, taka zagrywka PR-owa.

To jednak optymistyczny dla naszego wschodniego sąsiada scenariusz. Druga wersja zakłada, że rzeczywiście za reformy się weźmie, a to Ukrainie może nie wyjść na dobre. Leszek Balcerowicz nie lubi wybitnego brytyjskiego ekonomisty Johna Maynarda Keynesa, który jak na jego gust jest zbyt socjalistyczny i raczej nie wziął sobie do serca jego słynnych słów: „Kiedy zmieniają się fakty, zmieniam zdanie. A pan?”. Prof. Balcerowicz od lat niezachwianie wierzy w neoliberalny porządek z jego państwem minimalnym, niskimi podatkami oraz prywatyzacją każdej sfery życia społecznego – czyli to, co wprowadzał w Polsce za pomocą swojego słynnego planu. Nie chce przyjąć do wiadomości, że kryzys finansowy zmusił wszystkich do zmiany myślenia o ekonomii i uparcie trwa przy obalonych już dawno dogmatach.

Jeśli dano by mu wolną rękę, na Ukrainie powtórzyłby zapewne to, czego dokonał w Polsce. I to z całym dobrodziejstwem inwentarza – wzrostem bezrobocia, spadkiem dochodu narodowego, dramatycznym wzrostem cen i w konsekwencji zubożeniem społeczeństwa. Miałoby to dalekosiężne konsekwencje dla Ukrainy. I to nie tylko gospodarcze, ale przede wszystkim polityczne.

W Polsce plan Balcerowicza żyrowała ciesząca się ogromnym autorytetem Solidarność. To dzięki łagodzeniu przez nią napięć społecznych, które polityka profesora wywoływała, ludzie nie wyszli na ulice i nie popędzili demokratów. Ukraińska rewolucja, która niosła w sobie obietnicę normalności i dobrobytu, nie zrodziła takiej siły społeczno-politycznej jak Solidarność. Terapia szokowa w stylu polskim doprowadziłaby więc tam niechybnie do ogromnego wzrostu niezadowolenia i zwrócenia się naszych wschodnich sąsiadów w stronę partii populistycznych. Na to tylko czeka Kreml, który swoich populistów na Ukrainie ma i nie zawaha się ich użyć, by przywrócić swoje wpływy w tym kraju. W Polsce zdrada rewolucji dokonała się w zasadzie bezkosztowo. Na Ukrainie taka zdrada oznacza powrót tego kraju w orbitę Władimira Putina.

Czytaj też: Zdaniem naczelnego: Proszę Państwa, nie pozwólcie sobie wciskać kitu