Problem polega jednak na tym, że PiS potrafi tracić czas, energię i dobrą reputację Polski na sprawy w gruncie rzeczy błahe. Bo po co ten ośli upór w sprawie Trybunału Konstytucyjnego, który nic dobrego ani PiS, ani Polsce nie przyniósł poza ciągłymi opowieściami o totalitarnym kraju nad Wisłą. Po co Beata Szydło stwierdziła, że żadnych uchodźców z Bliskiego Wschodu przyjmować nie będziemy, mimo że do Polski miała ich trafić zaledwie garstka? Różnicy by nam to nie zrobiło, tym bardziej że inne kraje zdążyły tę politykę storpedować wcześniej, ale nasz kraj wyszedł na głównego awanturnika Unii i do dziś robimy za czarnego luda Wspólnoty.
Można odnieść wrażenie, że PiS usilnie chce udowodnić prawdziwość powiedzenia, że pies, który głośno szczeka, nie gryzie. Bo kiedy rzeczywiście opór jest potrzebny, a Polska we własnym interesie powinna oprotestować pewne forsowane w Unii rozwiązania, chojraki z rządu zamieniają się w tchórzliwych, drugoligowych przywódców z unijnych peryferii, którzy bohatersko chowają głowę w piasek.
Mam tu na myśli sprawę CETA. Rząd w zasadzie jest za, a nawet przeciw. Oficjalnie popiera tę umowę handlową UE z Kanadą, mówi o korzyściach z jej podpisania, a jednocześnie - już półoficjalnie - czeka, aż ktoś za nas wniesie w sprawie ratyfikacji tego traktatu weto. PiS panicznie boi się bowiem tego, co w Brukseli, Berlinie i Paryżu powiedzą, jeśli to Polska pierwsza storpeduje CETA. Choć pewnie nawet w ekipie Jarosława Kaczyńskiego rozumieją, że to porozumienie handlowe sprawi, iż Polska umocni się w roli gospodarczego zaścianka świata, a opowieści o wstawaniu z kolan i odbudowie polskiej gospodarki, którą ma przeprowadzić Mateusz Morawiecki, okażą się zwykłym bajkopisarstwem.
Zobacz: Tomasz Terlikowski: W kwestiach moralnych nie ma referendum
Nie trzeba bowiem szczególnej przenikliwości, żeby zrozumieć, iż umowy o wolnym handlu, takie jak CETA, to dla krajów na dorobku, takich jak Polska, fatalna sprawa. Dalsze otwarcie rynku na konkurencję ze strony silnych międzynarodowych korporacji to nokaut dla polskich firm, które mogą stać się co najwyżej podwykonawcami dla większych graczy. Tak dobrobytu, suwerenności gospodarczej i mocarstwa na miarę fantazji PiS nie zbuduje. Jeśli więc rząd chce udowodnić, że nic nie jest mu tak drogie jak interes Polski, powinien CETA zawetować.