Przykro jest obserwować schyłkowe kariery polityczne. Im gorzej z poparciem, tym więcej absurdalnych pomysłów, żeby zaskarbić sobie sympatię wyborców. Przypominają się wszystkie przebrzmiałe gwiazdy estrady, które desperacko próbują zaistnieć w światku show-biznesu. Kiedyś śpiewały chwytliwe piosenki nucone przez cały kraj, a dziś sięgają po najgorszego sortu repertuar bez melodii i z idiotycznym tekstem. Nie dość, że taki grajek nie chce zejść ze sceny, to jeszcze robi wszystko, żeby odjąć sobie ze trzydzieści lat. Stąd farbowane włosy, tupeciki, obrzydliwy botoks i krzykliwy makijaż w złym guście.
Mam to wszystko przed oczami, kiedy słucham ostatnio Janusza Palikota. Jeszcze cztery lata temu z niczego zrobił partię, która szturmem zdobyła scenę polityczną, ale jego czas wyraźnie już minął. Odwrócili się od niego nawet najwierniejsi z wiernych, a on sam trwoni cały swój dorobek polityczny (10 proc. w wyborach parlamentarnych to jednak coś), pajacując w mediach. Ostatnio wymyślił sobie, że kampanię prezydencką oprze na ostentacyjnej retoryce antywojennej, która miałaby zapewnić mu akurat tyle głosów, żeby wyjść poza granicę błędu statystycznego. Na początku marca ogłosił, że w wypadku wojny rozsądniej jest się poddać, niż walczyć. A teraz stwierdził, że kategorycznie protestuje "przeciwko próbie na masową skalę produkcji mięsa armatniego, jakim jest mobilizacja rezerwistów. I wzywam rezerwistów, żeby odmawiali i nie stawiali się".
Pewnie kiedy mówiłby jakiś zatwardziały pacyfista, który kontestuje rzeczywistość z perspektywy kanapy, nikt by na to nie zwrócił uwagi. A nawet jeśli, uznalibyśmy prawo takiej osoby do własnego światopoglądu, w którym nie mieści się walka z bronią w ręku. Kiedy jednak mówi to parlamentarzysta i kandydat na prezydenta, brzmi to już kuriozalnie. Nawet jeśli to kandydat bez szans na zwycięstwo.
Jakby Palikot zapomniał, że konstytucja czyni z głowy państwa naczelnego dowódcę wojska i nakłada odpowiedzialność za obronę kraju. Zapowiadanie, że jako prezydent będzie uciekał z podkulonym ogonem z kraju, kiedy przyjdzie wojna, jest jak zgłaszanie akcesu katolików do udziału w czarnych mszach ku czci szatana. Kandydat Palikot zapomina też, że mamy w Polsce prawo, które nakłada na każdego obywatela obowiązek obrony kraju w wypadku wojny. Kiedy twierdzi więc, że w razie czego bierze nogi za pas i poleca to innym, wzywa do łamania prawa. Zapewne łamie je również, wzywając do lekceważenia mobilizacji rezerwistów. A polityk - jakiekolwiek wartości by wyznawał - powinien prawa przestrzegać. Jeśli nie ma na to ochoty, oznacza to, że pora się przebranżowić. A więc, panie Palikot, niech pan zejdzie ze sceny po dobroci i zaoszczędzi nam tego smutnego spektaklu, jakim jest pana polityczne umieranie.
Zobacz: Palikot wykorzystał Kolęde Zalewską. Dziennikarka żąda od niego ....