Tomasz Walczak: O prywatyzacji edukacji ani słowa

2014-11-03 3:00

Mogli państwo tego nie zauważyć, ale trwa kampania przed wyborami samorządowymi. Po tegorocznej walce ciepłe posadki o Parlament Europejski myślałem, że nudniej i mniej merytorycznie już się nie da, ale można się zdziwić. Kuriozalne spoty czy wręcz idiotyczne plakaty z równie idiotycznymi hasłami wyborczymi kandydatów, którzy niedługo trafią do lokalnej polityki, są jeszcze gorsze niż te autorstwa chętnych do bycia eurodeputowanym.

Na tym szczeblu polityki nikt już nawet nie udaje, że ma coś wyborcom do zaproponowania. Nikt się nawet nie sili, żeby merytorycznie rozmawiać o tym, jak widzi lokalną władzę. Liderzy największych partii, którzy pielgrzymują po Polsce, samorząd traktują jako przepustkę do rządzenia w krajowej polityce, więc debaty o ważkich sprawach z nim związanych nie ma żadnej. A przecież na poziomie samorządowym zmienia się wiele obszarów polityki państwa. I najczęściej zmienia się na gorsze.
Pierwszy lepszy przykład – edukacja, której finansowanie pochłania większą część budżetów samorządowych i lokalni włodarze, gdyby tylko mogli, najchętniej przedszkoli i szkół by się pozbyli. Wielu nawet z powodzeniem próbuje, na co pozwala im prawo. Mogą bowiem przekazywać zarządzanie placówkami oświatowymi w ręce prywatnych podmiotów, i to bez żadnych przetargów. Wszystko odbywa się wedle uznania, a efekt tego taki, że jeden z ostatnich obszarów zarządzanych przez państwo się komercjalizuje. A przede wszystkim odbywa się to bez zbędnego szumu. Kiedy gmina Hanna na Lubelszczyźnie pozbyła się wszystkich szkół, wielkiego larum nie było. A powinno być.

Zobacz: Tomasz Walczak: Ewa Kopacz karmi się wręcz słabością swoich ludzi!

Oświatą zaczyna bowiem rządzić logika rynkowa. Nie ma nauki, są usługi edukacyjne. Nie ma uczniów, ale klienci. I jak w każdym biznesie, im ich więcej, tym placówka ma większy zysk. To rozpoczyna rywalizację między szkołami o tych klientów. Wyznacznikiem sukcesu są oczywiście osiągnięcia dzieci i młodzieży – która szkoła uzyskuje lepsze wyniki w kolejnych testach, ta ma więcej chętnych. W szkołach zaczyna się więc pełzająca segregacja społeczna – stawiamy na uczniów lepszych, najczęściej z bogatszych rodzin, które stać choćby na korepetycje. Tych z biedniejszych rodzin, uczących się słabiej, spycha się do szkolnych gett – albo innych placówek, albo dzieląc klasy na elitarne i wyrównawcze.

A przecież dawno już udowodniono, że przemieszanie uczniów zdolniejszych i słabszych sprzyja lepszej nauce tych słabszych i wyrównuje w ten sposób ich szanse w dorosłym życiu. W Polsce tego elementu decydenci nie chcą zauważyć i edukacja przestaje spełniać swoją społeczną funkcję. Oczkiem w głowie nie jest dobro uczniów, lecz wynik finansowy placówek oświatowych. Zamiast  więc kompromitować się swoimi kampaniami wyborczymi, może by tak kandydaci do samorządów pochylili się nad tą sprawą?

ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail