Tomasz Walczak

i

Autor: Piotr Grzybowski Tomasz Walczak

Tomasz Walczak o obietnicach PiS: Czy PiS buduje nam drugą Grecję?

2019-02-26 5:00

Po weekendowej konwencji PiS, na której rządzący zapowiedzieli kolejne prospołeczne działania, znów biją na trwogę. Oceniając nowe pomysły ekipy Kaczyńskiego, komentatorzy, których horyzonty ekonomiczne i społeczne zatrzymały się gdzieś we wczesnych latach 90., wieszczą rychły upadek Polski. Padają oskarżenia o tani populizm i budowę drugiej Grecji, która – przypomnijmy – nie uniosła na swoich barkach kryzysu finansowego z 2008 r. i niemal doprowadziła do upadku strefy euro. Ale czy jest prawdą, że PiS szykuje nam grecką tragedię?

Owszem, najgłośniejsze weekendowe zapowiedzi rozszerzenia 500+ na pierwsze dziecko i 13 emerytura dla każdego seniora będą kosztowne. Według samego PiS to dodatkowe 40 mld zł kosztów budżetowych, co jest sumą imponującą, którą skądś trzeba będzie wziąć. Czy jednak automatycznie czyni nas to drugą Grecją, która zmierza do katastrofy? Nie. Grecki kryzys był wybuchową mieszanką wielu czynników, której zapalnikiem stało masowe unikanie podatków. W 2008 roku niezapłacone podatki stanowiły prawie połowę tego, czego w greckim budżecie zabrakło. Rok później 1/3. Wielu Greków zaniżało swoje dochody, by płacić mniejsze daniny, a państwo nie kwapiło się, by to weryfikować. A czasem ochoczo pomagając unikać podatków nie przyjmując rozwiązań na dość dobrze zdefiniowane problemy, jak choćby ucieczka przed obowiązkami podatkowymi lekarzy czy inżynierów. Odpowiednia ustawa przepadła w greckim parlamencie. W efekcie brakowało pieniędzy na utrzymanie rozbudowanej polityki społecznej, trzeba było zaciągać kredyty, a kiedy przyszedł kryzys, wszystko się zawaliło.

Kluczem do prowadzenia ambitnej polityki społecznej są więc podatki, które pozwalają ją sfinansować. Polska nie przypomina Grecji w przededniu kryzysu. Rząd stara się walczyć z unikaniem podatków i czasem robi to dość skutecznie jak w przypadku VAT. Czasem mniej jak w przypadku ucieczki do rajów podatkowych co bogatszych Polaków czy wyprowadzaniu pieniędzy zwłaszcza przez zagraniczne firmy. Samo uszczelnianie systemu podatkowego to jedno. Inna sprawa to jego struktura.

W Polsce mamy obecnie w zasadzie liniowy PIT i poza drobnymi przedsiębiorcami liniowy CIT. Państwo nie ma ochoty dobrać się do głębokich kieszeni ludzi majętnych i dużych firm. Jest to pomysł ryzykowny politycznie, ponieważ wszelkie wzmianki o wprowadzeniu podatków uzależnionych od dochodów (im więcej zarabiasz, tym więcej płacisz) wywołują u dotkniętych „Balcerowiczowskim ukąszeniem” odruchowe oskarżenia o komunistyczne odchylenia tych, którzy podatki progresywne proponują. A przecież są one wyznacznikiem wszystkich cywilizowanych państw Zachodu. W Niemczech czy Skandynawii mało kto się zastanawia, czy państwo stać na dużo hojniejsze, dużo bardziej rozbudowane pakiety społeczne niż w Polsce. Owszem, nie brakuje tam narzekań na wysokość podatków, ale z drugiej strony obywatele mają pełną świadomość, że pieniądze wracają do nich z nawiązką. Niedawno w Finlandii obywatele protestowali, bo rząd chciał podatki… obniżać. Wiedzieli doskonale, że wiąże się z tym uboższa oferta społeczna państwa.

Pytań o to, czy będzie nas stać na rozbudowanie choćby samego 500+ by nie było, gdyby polski system podatkowy bardziej przypominał ten zachodni. PiS – tak hardy w walce choćby o wymiar sprawiedliwości – mięknie, kiedy przychodzi rozmowa o podatkach progresywnych. Był już nawet taki moment, kiedy był bliski ich wprowadzenia, ale pojękiwania o zmierzaniu ścieżką Marksa skutecznie PiS wystraszyły. Bojaźń w tej sprawie może sprawić, że tak doceniany przez Polaków program 500+ ktoś z braku funduszy w końcu będzie chciał zlikwidować. I po części będzie to wina PiS.