Tam, gdzie my widzimy nędzę pisowskiej polityki zagranicznej, prowadzącą do marginalizacji Polski na arenie międzynarodowej, oni widzą wstawanie z kolan. Tam, gdzie my widzimy sromotną klęskę 27:1 w słynnym głosowaniu za reelekcją Tuska, PiS dostrzega wielkie zwycięstwo. Teraz, kiedy rząd pod naciskiem Brukseli wycofuje się z części zmian w wymiarze sprawiedliwości, słyszymy, m.in. z ust Jarosława Sellina, że dajemy szansę, by KE wyszła ze sporu z Polską z twarzą. Doprawdy?
Jeszcze niedawno politycy PiS zapewniali, że w kwestii tzw. reform wymiaru sprawiedliwości ani kroku w tył. Dziś, kiedy jednak zarządzany jest taktyczny odwrót, przekonują, że nie robią tego ze strachu przed Brukselą, ale ze względu na wolę suwerena. Że to element reformowania władzy sądowniczej. A że przy okazji zmieniają dokładnie te elementy, które kwestionowała Komisja Europejska, uruchamiając przeciwko Polsce słynny art. 7? To miłosierdzie wobec KE, która inaczej strasznie się skompromituje i łaskawcy z PiS nie chcą do tego dopuścić. Nie powiem - jest w tej sofistyce jakiś urok. Nieco siermiężny, ale jednak.
Oczywiście PiS może sobie snuć opowieści o mocarstwowej pozycji Polski pod jego światłym przywództwem i świecie kłaniającym się mu w pas, ale nawet tak oporni na rzeczywistość ludzie, jak politycy rządzącej partii, muszą rozumieć, że nie da się z nią wygrać. Nawet więc jeśli PiS tłumaczy się z ustępstw wobec KE równie głupio, jak prowadzi naszą politykę zagraniczną, trzeba docenić, że w końcu poszedł po rozum do głowy i uznał, że awanturnictwo w Unii Europejskiej bardziej nam szkodzi, niż pomaga. Jasne, szkoda, że ta mądrość przyszła tak późno, ale wybaczmy im - ostatecznie politycznej amatorszczyzny nie da się przekuć w profesjonalizm zwykłym pstryknięciem palcami.
Czytaj: Walczak komentuje: PiS mięknie i szuka kompromisu z KE