Jednak nie tylko do wysokiego uposażenia ma pan marszałek zamiłowanie. Ceni też sobie komfort. A kiedy jak on mieszka się w Gdańsku, a pracuje w Warszawie, to nie ma nic przyjemniejszego, niż przemieszczać się między odległymi miastami samolotem. Przyjemności tej sobie pan marszałek Borusewicz nie żałował. Od 2007 roku wyśrubował imponujący rekord podróży lotniczych - ponad 700 lotów rejsowych, które kosztowały podatników ok. 380 tys. zł.
Jakby tego było mało, zdarzało się, że potrafił jednego dnia pokonywać trasę Gdańsk - Warszawa nawet trzykrotnie.
Nie przystaje więc pan marszałek do skromności, która powinna znamionować tych, którzy sprawują władzę. Więcej, nie daje pan marszałek dobrego przykładu i nie wspiera polityki rządu. Nie po to przecież premier w pocie czoła wyrywa brukselskim urzędnikom miliardy euro na budowę dróg, żeby potem nimi nie jeździć. Co prawda samochodowa podróż ze stolicy do Trójmiasta nie należy może do najprzyjemniejszych, bo droga nie najlepsza, ale jakby taki marszałek regularnie ją pokonywał, to może szybciej by ją wyremontowano.
Uwadze marszałka Borusewicza polecam jeszcze tę krótką przypowieść. Otóż w wysokich górach żyło sobie stado dzikich ptaków, które każdej jesieni odlatywało do ciepłych krajów. I tak kiedy całe stado odleciało zimować na południe, jedna mała, ale dumna ptaszyna powiedziała: - Ja tam lecę na słońce. Wzlatywała więc wyżej i wyżej, ale wkrótce spaliła swoje skrzydła i spadła na samo dno najgłębszego wąwozu. Jaki z tego morał dla pana marszałka? Żeby nikt z nas, jakkolwiek wysoko by latał, nigdy nie oddzielał się od kolektywu. Kolektywu, który na co dzień podróżuje samochodami i pociągami. I nie wybacza władzy bujania w obłokach.