Od kilku dni tzw. anty-PiS żyje fochem na Jana Śpiewaka. Ludzie PO i ich kibole nie mogą mu wybaczyć, że, mówiąc obrazowo, próbuje wepchnąć się między wódkę a zakąskę – między kandydatów PO i PiS w prestiżowym politycznym boju o stolicę. Śpiewakowi już zarzucono działanie na rzecz PiS oraz nierozumienie momentu dziejowego, który nakazuje zjednoczyć się wokół Grzegorza Schetyny i jego politycznych wasali. Choć przecież korzysta jedynie z demokratycznego prawa wybieralności.
Czy Śpiewak jest pożytecznym idiotą PiS, co paru nadgorliwych zwolenników Polski „otwartej i uśmiechniętej” mu zarzuciło? Oczywiście nie. Czy popierające go lub zastanawiające się nad poparciem środowiska lewicowe grają w drużynie Jakiego? Też nie. Zarzucanie lewicy, że chce mówić własnym głosem i nie kupuje manichejskiego podziału świata na siły dobra i zła promowanego przez POPiS, jest nie tylko niezrozumieniem reguł demokracji, ale także zwykłą polityczną głupotą. PiS od władzy nie odsunie ani pospolite ruszenie pożal się Boże demokratów, ani żadne koalicje obywatelskie. Te poza hasłem przepędzenia Kaczyńskiego nie mają żadnych atrakcyjnych dla społeczeństwa postulatów, a polaryzacja sceny politycznej na dwa plemiona sprawia, że zdecydowana większość wyborców woli zdezerterować niż opowiadać się po którejś ze stron. Problemem PiS może być za to większa frekwencja, którą zapewni wyłącznie pluralizm. Dziwne, że „demokratom” z anty-PiS trzeba to tłumaczyć.
Nie sądzę jednak, żeby to do nich dotarło. W zbliżającym się maratonie wyborczym jeszcze bardziej umocnią się w Okopach św. Trójcy, a każdego, kto nie będzie chciał pogrążać się z nimi w odmętach antypisowskiej histerii, będą oskarżać o pakty z diabłem. Jestem sobie w stanie wyobrazić nagonkę na lewicę, gdy ta będzie mówić swoim głosem w wyborach parlamentarnych lub wystawi swojego kandydata w wyborach prezydenckich. Już dziś zresztą trwa upupianie Roberta Biedronia, by przypadkiem nie przyszło mu do głowy robić koło pióra liberałom w boju o odsunięcie Andrzeja Dudy ze stanowiska. Jeśli jednak on lub ktokolwiek z niesankcjonowanej przez anty-PiS lewicy zdecyduje się kandydować, dzisiejsze przygody Jana Śpiewaka okażą się jedynie fraszką.