Problem z całą tą narracją polega jednak na tym, że nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Już pomijam fakt, że twarzą dekomunizacji PiS uczynił prokuratora stanu wojennego Stanisława Piotrowicza. Teraz pozbywa się pierwszej prezes SN Małgorzaty Gersdorf, która ma za sobą działalność w Solidarności, i na jej tymczasowego zastępcę wyznacza sędziego, który orzekał w stanie wojennym. W prorządowych mediach można usłyszeć, że „był po stronie reżimu”. Jednym słowem, cały antykomunistyczny patos, który towarzyszy demolce w SN, zwyczajnie bierze w łeb.
Nie pierwszy raz zresztą. Nikt tak bowiem pięknie nie zabił dekomunizacji jak formacja, która zbudowała na niej swoją tożsamość. Dzięki niestrudzonym wysiłkom PiS idea, która mobilizowała znaczną część prawicowego elektoratu, po prostu zbankrutowała i zamieniła w zwykły kabaret. Piotrowicz jako sumienie wymiaru sprawiedliwości, dzielni działacze PZPR czy komunistycznych młodzieżówek stojący wysoko w pisowskiej hierarchii, radykalny dekomunizator Macierewicz, którzy tak chciał czyścić polską armię z peerelowskich złogów, że swego czasu zamierzał awansować prawie samych oficerów z partyjną przeszłością, ambasador zarejestrowany jako TW – wszyscy oni i wielu innych pisowskich czerwonych książąt pokazują groteskowość rozliczeń rządzących z przeszłością.
PiS już zrozumiał, że lustracyjne paliwo dawno się wyczerpało, a wskazywanie kolejnych „komunistów i złodziei” straciło swój smak. Co jakiś czas jednak do rozmontowywania PRL lubi sobie wrócić i swoje największe polityczne głupoty uzasadniać dekomunizacyjnym imperatywem. Ale im częściej do tego wraca, tym bardziej pogrąża się w surrealizmie. Może po 30 latach od upadku Polski Ludowej czas w końcu oficjalnie wysłać rozliczenia z nią na śmietnik historii? PiS po cichu już to zrobił.