Od dłuższego czasu kontestowanie państwa to sposób PiS na polityczną tożsamość. Jasne, że nie działa, mówią. Jasne, że to wina byłych funkcjonariuszy komunistycznego systemu, którzy się uwłaszczyli na transformacji i trzeba ich przepędzić. Jasne, że żeby utrzymać swoją dominację i trzymać z daleka służby porządkowe z PiS, nie cofnie się przed niczym, nawet przed wyborczymi fałszerstwami.
Ładnie się to wszystko wpisuje w pisowską narrację, że III RP jest gorsza od komuny. Nawet jeśli nie zamyka w więzieniach za krytykę władz, nawet jeśli nie rozpędza demonstracji kontestujących rzeczywistość, nawet jeśli każdy ma prawo powiedzieć każdą bzdurę, to i tak dalej żyjemy w świecie zniewolonych umysłów. Dlatego trzeba tworzyć społeczne komitety obrony wolnych wyborów, trzeba przezroczystych urn wyborczych, bo w każdej komisji, która będzie liczyć głosy siedzą utrwalacze postkomunistycznego systemu.
To bardzo dobra taktyka, żeby zmobilizować swój rozhisteryzowany elektorat. Równie skutecznie można odstraszyć od siebie wyborców, którzy znudzili się obecną władzą i zaczynają się wahać, czy przypadkiem PiS nie byłby lepszy. To już w ogóle arcydoskonały sposób, żeby wpoić Polakom absolutny brak zaufania do państwa albo przynajmniej zasiać ziarno wątpliwości co do tego, czy ta nasza niedoskonała Polska do czegoś się jeszcze nadaje. Niebezpieczna to gra, bo tworzy podwaliny pod rozrost ogólnonarodowej anarchii. Kontestowania porządku prawnego i branie spraw w swoje ręce. Jeśli państwo jest niefunkcjonalne, to trzeba robić wszystko, żeby się mu nie dać i kombinować jak obejść ramy przez niego wyznaczone.
Jak na państwowców, na których kreuje się PiS, jak na partię, która wierzy w omnipotencję państwa, to dziwne stawianie sprawy. Niby wierzą, że po swoim powrocie do władzy wszystko naprawią, usuwając paru ludzi. Kiedy się jednak za to zabiorą, może się okazać, że nikt już w to państwo nie wierzy. Nawet wyznawcy Kaczyńskiego.