Z kolei na drugim końcu świata - w Izraelu - Kneset uchwalił prawo ograniczające niebotyczne zarobki prezesów banków. Od teraz zgodnie z prawem mogą zarabiać maksymalnie 600 tys. euro rocznie i to przy założeniu, że ich pensje będą wynosić 35-krotność najniżej pensji w firmie. Jakby tego było mało, najbogatsi w Izraelu od 2013 roku płacą 50-proc. podatek dochodowy.
Coraz częściej na świecie rozumieją, że rozpieszczenie milionerów i finansowe rozpasanie kadr zarządzających to problem nie tylko etyczny, ale także ekonomiczny. Od czasów triumfu neoliberalizmu na początku lat 80. dogmatem stały się niskie podatki, które wraz z kilkoma innymi czynnikami doprowadziły do niebotycznego wzrostu pensji elity. Mało kto dziś pamięta, że w latach 60. najbogatsi Amerykanie płacili ponad 90-proc. podatek. Kadra zarządzająca zarabiała zaś niewielką wielokrotność przeciętnej pensji w firmie, a gospodarka działa tak dobrze, jak nigdy przedtem ani nigdy potem. Dla porównania w 2013 roku wynagrodzenie prezesów największych amerykańskich spółek było 331 razy wyższe niż przeciętnego pracownika.
Takie nierówności to efekt tego, że owoce wzrostu gospodarczego trafiały głównie do wierchuszki. Zwykli ludzie nic z tego nie mieli, choć neoliberalny mit obiecywał, że fala unosi nie tylko ekskluzywne jachty, ale również liche łódki. Że zgodnie z teorią skapywania, jeśli damy bogatym, oni podzielą się z biednymi. Pozwólmy więc bogatym zarabiać i nie obciążajmy ich zbyt dużymi podatkami, a wtedy wszyscy na tym zyskamy. Ponad 30 lat neoliberalizmu udowadnia, że wcale tak nie jest. Ci, którzy chcą to zobaczyć, żądają korekty systemu lub, jak w Izraelu, ją wprowadzają.
W Polsce, niestety, mit neoliberalizmu trzyma się nadal świetnie. Dzięki temu aż jedenastu prezesów największych polskich banków nie zmieściłoby się w izraelskim limicie płacowym. I do tego jeśli płacą już podatek dochodowy (a raczej nie płacą), to maksymalnie 32 proc. Podobnie klawo żyje się innym polskim krezusom. Co z ich bogactwa mają zwykli Polacy? Niewiele, biorąc pod uwagę najbardziej uśmieciowiony rynek pracy w UE, skandalicznie niskie pensje większości z nas i coraz biedniejsze państwo, którego nie stać na sprawne usługi publiczne, jak choćby służba zdrowia.
Znany francuski ekonomista Thomas Piketty postuluje, by wprowadzić 80-proc. podatek dla najbogatszych. Jego zdaniem doprowadzi to do zmniejszenia pensji kierownictwa, a zaoszczędzone środki pozwolą zwiększyć zarobki pracowników niższego szczebla. W Polsce Piketty'ego uznano za marksistę, a nawet bolszewika. Ale takich "marksistów" na świecie jest coraz więcej - nawet wśród amerykańskich milionerów. Chyba więc to z Polską jest coś nie tak.