Partie polityczne to bardzo specyficzne miejsce pracy, gdzie zależność działaczy od wodzów jest znacznie bardziej uderzająca. To wódz jest panem kariery parlamentarnej swoich pretorianów i jedną decyzją o nieumieszczeniu na listach wyborczych decyduje o być albo nie być takiego delikwenta na Wiejskiej. W zasadzie wasalizuje swoich partyjnych poddanych i wedle jego kaprysu partia tańczy, jak jej przewodniczący zagra.
Zobacz: Jurgiel: Gowin w rządzie, Ziobro to inna sprawa
Nic dziwnego, że nasza klasa polityczna wyćwiczyła się w hołdach wiernopoddańczych wobec swoich liderów. Ileż to wazeliniarstwa wylewało się naszym politykom uszami, kiedy wypowiadali się na temat swoich zwierzchników. Najbarwniejszą kartę zapisał tu chyba nieodżałowany Sławomir Nowak, który przekonywał w jednym z wywiadów, że Donald Tusk jest "dotknięty przez Boga geniuszem". Ostatnio kroku próbuje mu dotrzymać Jacek Kurski, który tak bardzo pragnie przebaczenia Jarosława Kaczyńskiego za swoje grzechy, że peanami na cześć prezesa przekracza kolejne granice groteski. Z wyżej wymienionych względów nawet te apoteozy udzielnych władców partyjnych rozumiem. Nie potrafię jednak zrozumieć prezydenta Andrzeja Dudy. Na wczorajszej uroczystości desygnowania Beaty Szydło na premiera nie omieszkał "pogratulować i złożyć wyrazów szacunku i podziwu panu premierowi Jarosławowi Kaczyńskiemu" i stwierdzić: "z całą pewnością jest pan wielkim politykiem, wielkim strategiem, ale dodam jeszcze jedno: z całą pewnością jest pan wielkim człowiekiem". Rozumiem, że bez prezesa Andrzej Duda nie byłby prezydentem. Rozumiem, że czuje się jego politycznym dzieckiem. Rozumiem też, że PiS jest mu bliski. Smutno się jednak patrzy, kiedy prezydent rozmienia autorytet swojego urzędu na drobne tak tanią adoracją szefa rządzącej partii. Kiedy oddaje prezesowi Kaczyńskiemu hołd lenny, choć przecież politycznie dawno już nie jest od niego zależny i może sobie pozwolić chociaż na pozory niezależności. Niestety, po wczorajszych enuncjacjach Andrzeja Dudy, trudno nie odnieść wrażenia, że mamy nie tylko malowaną premier, ale także malowanego prezydenta. Cytując Joachima Brudzińskiego, który komentował kiedyś polityczny upadek wspomnianego Sławomira Nowaka, można powiedzieć: "Szkoda go, taki był ładny, amerykański".