TTIP prezentowana jest jako umowa o wolnym handlu, która zniesie wszystkie bariery między Ameryką a Europą i da impuls do rozwoju gospodarek po obu stronach Atlantyku. Zarówno wicepremier Morawiecki, jak i minister Waszczykowski tak widzą tę umowę. Wtóruje im opozycja, która widzi w tym wyłącznie korzyści. Ale TTIP to nie zwykła umowa o wolnym handlu, ale skomplikowane porozumienie daleko poza handel wychodzące. Istnieją uzasadnione obawy, że dla Europy, a szczególnie jej peryferiów, takich jak Polska, skończy się to gospodarczą katastrofą i utratą ekonomicznej suwerenności. Do tego wymienia się zagrożenia dla demokracji, bo TTIP ma dać narzędzia do tego, by w sferze gospodarczej i społecznej warunki dyktowały wielkie korporacje, a nie państwa narodowe i ich demokratycznie wybrane władze.
Szczególnie dużo kontrowersji budzi pomysł wpisania do TTIP instytucji utajnionych sądów arbitrażowych, które pozwolą wielkiemu kapitałowi pozywać rządy państw, gdy ten uzna, że działają one na niekorzyść biznesu. Na zlecenie rządu Wielkiej Brytanii powstał nawet upubliczniony w tym tygodniu raport na ten temat. Mówi on jasno, że Zjednoczonemu Królestwu przyniesie on "niewielkie lub żadne korzyści", ale może się okazać, że pociągnie za sobą "znaczące koszty gospodarcze i polityczne". Skoro dla Wielkiej Brytanii stanowi to takie zagrożenie, to co dopiero dla Polski? Tyle że u nas nikt sobie oceną ryzyka związanego z TTIP nie zaprząta głowy. Szczególnie dziwi to w przypadku rządu, któremu "suwerenność" nie schodzi z ust. Jakby nie rozumiał, że sądy arbitrażowe suwerenność państwa mogą dramatycznie ograniczyć.
Według danych ONZ, korzystając z tej formy wywierania presji na rządy, amerykańskie korporacje w różnych krajach, z którymi USA mają podpisane podobne umowy o wolnym handlu, w ciągu ostatnich 15 lat pozywały państwa prawie 130 razy, wygrywając na tym miliardy dolarów odszkodowania. Ale nie tylko o gigantyczne odszkodowania chodzi. Rządzący będą bowiem przyjmować prawo, które będzie korzystne wyłącznie dla wielkich korporacji, a nie zwykłych obywateli.
Oczekiwałbym, że polski rząd weźmie sobie to do serca i TTIP zawetuje. Czasu na refleksję nie zostało dużo, bo Barack Obama nalega, by umowę domknąć jeszcze przed końcem jego kadencji. A przy takich entuzjastach jak ekipa PiS, może mu się to udać.
Zobacz: Przymusiński: Sędziowie chcą uniknąć chaosu prawnego