PiS beztrosko stawia bowiem na kosztowne programy prospołeczne, ale od pół roku nie potrafi wytłumaczyć, skąd na to wszystko ma zamiar wziąć pieniądze. Nadal obowiązującą wersją wydarzeń jest to, że rząd wszystkim da, ale nikomu nie zabierze. PiS chce budować państwo dobrobytu w państwie minimalnym, a to jeszcze nikomu w historii świata się nie udało. Nawet żelazna wola prezesa Kaczyńskiego w starciu z bezlitosnymi zasadami ekonomii musi uznać ich wyższość. Do pogodzenia się z rzeczywistością wzywa zresztą OECD.
W swoim najnowszym raporcie o stanie polskiej gospodarki jej eksperci wskazują, że najbliższe dwa lata to będzie dla niej dobry czas. Aby jednak złota era Polski nie rozsypała się jak domek z kart, czas pomyśleć o dodatkowych podatkach, które pozwolą pogodzić równowagę budżetową z ambicjami rządu. Znając jednak niechęć PiS do podatków (w czasie poprzednich rządów albo je zmniejszał, albo w ogóle likwidował), nie należy się spodziewać cudów. Partia Jarosława Kaczyńskiego to niby wróg III RP, ale ze swoim stosunkiem do danin na rzecz państwa jest nieodrodnym dzieckiem przemian ustrojowych i towarzyszącemu im dogmatowi niskich podatków.
A przecież logiczną konsekwencją prospołecznej polityki PiS powinna być rewolucja w systemie podatkowym. Jej celem zaś odejście od liniowego de facto podatku dochodowego na rzecz większej progresji, tak by można było zasilić budżet dodatkowymi pieniędzmi. Pozwoliłoby to również na bardziej równomierne korzystanie z owoców wzrostu gospodarczego przez większą liczbę Polaków. Skonfliktowałoby to jednak PiS z klasą średnią, do której przecież w dużej mierze adresuje swoją ofertę, a w którą progresja podatkowa by uderzyła.
Czy PiS w poszukiwaniu pieniędzy pójdzie śladem Jacka Rostowskiego, który planował coraz bardziej absurdalne podatki, byle tylko nie irytować ludzi zwiększaniem PIT? Być może partia Jarosława Kaczyńskiego wpadnie na pomysł, aby opodatkować szczęście. W końcu tyle go w Polsce pod jej rządami. Mówiąc jednak serio, należy się spodziewać większego zadłużania budżetu. A jeśli w kasie państwa nadal będzie za mało pieniędzy na realizację obietnic PiS, czeka nas rozmontowywanie całego pakietu kosztownych, ale, z punktu widzenia obywateli niezbędnych, usług publicznych, takich jak służba zdrowia czy edukacja. Tym samym pisowcy zrealizowaliby marzenie znienawidzonych przez nich liberałów o państwie, które nie daje obywatelowi nic poza iluzją równych szans w bogaceniu się. A to wszystko w ramach porozumienia ponad podziałami, do którego ostatnio ochoczo wzywają.
Zobacz: Tadeusz Płużański komentuje: Nie dajmy się na nich nabrać