Tadeusz Płużański

i

Autor: "Super Express"

Tadeusz Płużański komentuje: Nie dajmy się na nich nabrać

2016-03-26 3:00

Orzełki z czapek, elementy mundurów, ryngrafy. Obok fragmenty spalonego baraku, w którym zostali wysadzeni w powietrze. W końcu ludzkie szczątki, w tym szkielet człowieka bez nóg. Zespół prof. Krzysztofa Szwagrzyka odnalazł w Starym Grodkowie żołnierzy NSZ z oddziału słynnego Henryka Flamego, ps. Bartek, zamordowanych przez UB. Wbrew kłamstwom, że to zasługa obecnego kierownictwa IPN, historyk ten prowadzi badania na terenie całej Polski od 2003 r.

Niezłomni zostali tu przewiezieni ze swojej bazy pod Baranią Górą na początku września 1946 r. Około 60 polskich żołnierzy. Docelowo mieli trafić na Zachód, do wolnego świata. Komuniści nie byli w stanie inaczej ich rozbić. Dlatego posłali Henryka Wendrowskiego, byłego AK-owca, potem agenta Smiersza, który przedstawiał się jako polityczny przełożony z NSZ. To była jego prowokacja.

Kolejnych ponad 100 Niezłomnych zlikwidowano na polanie koło Barutu (dziś nazywanej Śląskim Katyniem) oraz w okolicach Łambinowic. "Ludowa" władza nie mogła im darować szczególnie 3 maja 1946 r., kiedy na oczach sterroryzowanych Sowietów i ubeków, w pełnym rynsztunku, przeprowadzili dwugodzinną defiladę w 155. rocznicę uchwalenia pierwszej europejskiej konstytucji. Wydarzenie bez precedensu we wszystkich krajach Europy Środkowo-Wschodniej podbitych przez Stalina. "W zwartych szeregach kilkuset partyzantów przemaszerowało przed oczami zebranych licznie mieszkańców. To była nasza pierwsza defilada! Rok wcześniej nasi sojusznicy z Zachodu świętowali koniec wojny, odbyły się parady zwycięstwa, na których zabrakło Polaków" - wspominała Irena Stawowczyk ps. Sarna. "Dla nas wojna jeszcze się nie skończyła! Nie zapomnę nigdy tego uczucia podniecenia i radości, jaka ogarnęła nasze szeregi, tego uczucia dumy, że możemy ogłosić wszem wobec: oto jesteśmy, nie poddaliśmy się, pozostaliśmy wierni!" .

Zobacz: Wipler uderza w Kaczyńskiego i imigrantów analfabetów

Henryk Flame nie trafił na Opolszczyznę. W szpitalu leczył rany po potyczce z bezpieką. Dla niego - jak dla tysięcy - komunistyczna amnestia okazała się pułapką. Został zamordowany 1 grudnia 1947 r. w restauracji w Zabrzegu przez funkcjonariusza MO.

Zdrajca Wendrowski zmarł w Warszawie w 1997 r. pochowany na stołecznych Powązkach Wojskowych. Takie kanalie trzeba z tego szczególnego polskiego cmentarza wynieść! Jeśli nie do Moskwy, to na miejscowy cmentarz żołnierzy radzieckich. Ale wcześniej musimy wydobyć z bezimiennych dołów śmierci naszych bohaterów. A tego nie da się zrobić bez zmiany kierownictwa IPN. Bo nie spełniło ono też innych fundamentalnych obowiązków. Nie zrehabilitowało większości Żołnierzy Wyklętych (nadal w świetle prawa pozostają bandytami). Skutecznie nie ścigało ich oprawców, a z kłamcami jak J.T. Gross robiło sobie zdjęcia. Mam nadzieję, że Polacy znów nie dadzą się na nich nabrać.

Nasi Partnerzy polecają