Chodziło o skandaliczne zmiany w Trybunale Konstytucyjnym i pisowski skok na media publiczne. Im więcej jednak krytyki pod adresem decyzji S&P - bo przecież polska gospodarka ma się dobrze, a jeszcze niedawno ta sama agencja sugerowała podniesienie ratingu Polsce - tym bardziej twórczo agencja rozwija swoją argumentację.
Tym razem dostało się sztandarowym pomysłom społecznym PiS - obniżeniu wieku emerytalnego, 500 zł na dziecko i zwiększeniu kwoty wolnej od podatku. Że nadmiernie obciążą one budżet państwa i ogólnie katastrofa wisi w powietrzu. Nawet jeśli nie lubi się rządzącej partii, to trzeba przyznać, że taka argumentacja brzmi jak dyktat dla kraju neokolonialnego. Dyktat wielkiego kapitału, który w Polsce neoliberalnej znalazł swoją cichą przystań, a w agencjach ratingowych znalazł pretorianów, którzy zastałego porządku pilnują. Za nieduże pieniądze można mieć dobrze wykwalifikowaną siłę roboczą i do tego nie trzeba się za bardzo dzielić zyskami z państwem. Po prostu raj.
Zapowiedź prospołecznych zmian oznacza zakwestionowanie dotychczasowych dogmatów ekonomicznych od 25 lat panujących w Polsce - minimalnego państwa, którego wsparcie dla obywateli jest symboliczne. Co prawda PiS nie idzie w zmianie polityki ekonomicznej tak daleko, jakby można było sobie tego życzyć, i nie potrafi do końca powiedzieć, skąd na swoje pomysły weźmie pieniądze. Tworzy jednak klimat dla dalszej budowy w naszym kraju państwa dobrobytu. PiS, i za to mu chwała, ma ochotę udowodnić, że wsparcia dla obywateli nie trzeba nieustannie ograniczać, ale można je rozbudowywać. I to wbrew krytykom, którzy mentalnie zasiedzieli się w latach 90., kiedy to modnie było ciąć wszystkie wydatki społeczne i przekonywać, że inwestowanie w obywateli to strata pieniędzy, na którą nas nie stać. Jak mawiał Nelson Mandela, wszystko wydaje się niemożliwe, dopóki nie zostanie zrobione. Ale nikt przez ostatnie 25 lat nawet nie próbował tych tendencji odwrócić. PiS wyczuł wiatr zmian, które zachodzą w całym świecie Zachodu, i postanowił od neoliberalnej wiary odejść.
To się światowej finansjerze, która na starych dogmatach zarabia miliardy dolarów, nie może podobać. Tym bardziej że Polska neoliberalna zawsze była podawana jako przykład ogromnego sukcesu gospodarczego i wzór dla innych zacofanych krajów do naśladowania. Jeśli Polska, w której ten sukces przez społeczeństwo średnio był zauważalny, przejdzie na pozycje bardziej społeczne, kim się będą chwalić? Rosją, w której też szaleli ideowi koledzy Leszka Balcerowicza, tyle że z gorszym skutkiem? Chile, w którym neoliberalizm utwardzał pogromca demokracji gen. Pinochet? Decyzję o obniżeniu ratingu S&P należy więc traktować jako próbę obrony szkodliwego dla zwykłych Polaków status quo. Dziś jest to problem PiS, ale jutro może być to problem każdego innego rządu, który będzie chciał być prospołeczny. Dlatego akurat w tej sprawie rządu warto bronić.
Zobacz: Tomasz Walczak: I gdzie ta Polska solidarna, pani premier?