Niby zniknął z życia publicznego, próżno go szukać w mediach i nie sposób się z nim skontaktować, ale nie do końca zapadł się pod ziemię. Kto akurat będzie na Wiejskiej i dobrze się rozejrzy, może go dojrzeć w sejmowych korytarzach, jak nieśmiało przemyka w stronę sali posiedzeń komisji spraw zagranicznych, której Sławomir Nowak jest członkiem. Uważny obserwator dostrzeże także, że były minister nie bawi tam długo. Jeden podpis, obecność zaliczona, można znikać. Na czymś takim pana Nowaka przyłapaliśmy. I jak zdradził nam wiceszef komisji Witold Waszczykowski, to wcale nie rzadkość.
Czytaj: Opinie w Super Expressie. Tomasz Walczak: Prezes ZUS wspiera OFE
Pewnie byśmy się tak lenistwem pana posła nie zajmowali, gdyby nie dwie rzeczy - raz, że przynależność do sejmowych komisji i uczestniczenie w ich obradach dla każdego parlamentarzysty jest obowiązkowe, a dwa, że za nadmierną nieusprawiedliwioną nieobecność z poselskiego uposażenia potrącane jest 400 zł za każde ominięte posiedzenie. Może i pan Nowak stracił serce do posłowania, ale nie stracił apetytu na przyzwoitą pensję. Zawsze w końcu lepiej dostać 12,5 tys. zł brutto niż kwotę znacząco mniejszą. Szczególnie kiedy, tak jak on, ma się zamiłowanie do high life'u.
Nie wiem, czy pan poseł zbiera na kolejny zegarek, luksusowy garnitur czy może pobyt w eleganckim ośrodku wypoczynkowym. Wiem jedno - za bardzo wziął siebie do serca powiedzenie, że kto nie schyla się po złotówkę, nie ma po co schylać się po miliony. Owszem, przedsiębiorczość jest w cenie, ale proceder uprawiany przez Sławomira Nowaka to nic innego jak zwykłe cwaniactwo i łaszenie się na publiczne pieniądze, które za bumelanctwo wyraźnie mu się nie należą. Pamięta pan, panie pośle, że chytry dwa razy traci?