Okazuje się bowiem, że pan prezes traktuje podległą sobie instytucję jako darmowe biuro podróży. Jak udało się nam ustalić, w ostatnich 24 miesiącach najeździł się po świecie za prawie pół miliona złotych. A gdzie go nie było? Petersburg, Genewa, Waszyngton, Rzym i nieco bardziej egzotyczne Erewan, Abu Dhabi, Doha, Montewideo. Wszystko niby w interesie polskiego emeryta, bo przecież oficjalnie się szkolił i konsultował z kolegami z innych krajów. Jednak w przeciwieństwie do pana Derdziuka, żaden z emerytów za pieniądze wypłacane przez ZUS nigdy tych miast na oczy nie zobaczy. Ba! Nawet na wakacje nad polskim morzem nie wystarczy. Wojażami prezesa zainteresował się nawet minister pracy, który miał mu zasugerować, żeby trochę ograniczył swoją pasję zwiedzania świata.
Zobacz też: OFE czy ZUS? Wybierz emeryturę od 1 kwietnia
Rząd ma się czym martwić. Od wczoraj każdy z nas może zadecydować, czy dalej chce, aby składki emerytalne były przekazywane zarówno do ZUS, jak i OFE. Jeśli chce się być jednocześnie w OFE, to trzeba pofatygować się do miejscowej siedziby ZUS i jasno się zadeklarować. Jak się komuś nie będzie chciało, to całość składki zostanie przekazana do instytucji podległej panu Derdziukowi. Wiele osób zastanawia się, co im się bardziej opłaca - liczenie na dodatkowe pieniądze z prywatnych funduszy czy wyłącznie na państwową umiejętność zarządzania nimi. Jakąś wskazówką może się dla nich okazać działalność prezesa ZUS. Widząc Bizancjum, które konsekwentnie tworzy (kosztowne wycieczki to niejedyna budząca wątpliwości sprawa w okresie jego urzędowania), zaczną w końcu tłumnie wypełniać wnioski o pozostanie w OFE. Ich właściciele o niczym innym nie marzą. A rząd niczego się bardziej nie boi, bo pieniądze z funduszy mają pomóc załatać dziurę budżetową. Im więcej osób zostanie w OFE, tym mniej pieniędzy będzie miał budżet. Prezes Derdziuk najlepszym przyjacielem OFE? Na to wygląda.