Jedną ze skandalicznych poprawek jest ta, która pozwoli obsadzić wszystkie mandaty sędziowskie, które wygasają w tym roku, jeszcze przed wyborami parlamentarnymi. Wygląda na to, że koalicja chce sobie zapewnić wpływ na tę niezwykle ważną z punktu widzenia ustroju państwa instytucję w razie utraty władzy na jesieni, która po niedzielnych wyborach prezydenckich stała się niezwykle realna.
PiS oskarżano w ostatnich latach, że po przejęciu władzy pójdzie drogą miękkiej autokracji Viktora Orbána. Swoimi machinacjami przy Trybunale Konstytucyjnym rząd PO-PSL przejął od partii Kaczyńskiego program budowy Budapesztu w Warszawie. Orbán ściągnął na siebie gromy także polskich strażników demokracji - po zmianach w węgierskiej konstytucji, które z jednej strony ograniczyły rolę tamtejszego odpowiednika TK, a z drugiej wydłużyły kadencje sędziów tego szacownego gremium tak, by ludzie węgierskiego premiera mieli na nią wpływ także po utracie przez niego władzy. Na razie PO i PSL nie rozmontowują Trybunału, ale polityczny zamach a la Orbán właśnie się dokonuje.
Orbanizacją TK można też nazwać obniżanie standardów, jeśli chodzi o wybór sędziów. Uchwalone w środę poprawki pozwalają, by zostawali nimi zwykli magistrowie prawa z odpowiednim stażem w instytucjach państwowych zajmujących się stanowieniem prawa. De facto pozwala to wpychać do Trybunału parlamentarzystów. Oprócz tego, że ta zmiana jeszcze bardziej go upolityczni, to znając poziom intelektualny polityków z Wiejskiej, doprowadzi do jeszcze większego psucia prawa. Teraz sędziowie Trybunału są często ostatnią instancją, która może naprawić to, co zepsuje Sejm, Senat i prezydent. Jeśli nowelizacja przejdzie, zapory przed bublami prawnymi może już nie być.
Patrząc na to wszystko, można dojść do wniosku, że wcale nie trzeba PiS u władzy, żeby bać się o państwo i demokrację w Polsce. Wystarczy schyłkowa Platforma i jej zausznicy z PSL.