"Super Express": - Wiemy już coś o sprawie Kamila Durczoka. Co pan dziś o niej sądzi?
Tomasz Terlikowski: - "Wprost" popełnił błąd, publikując "środkowy" tekst o ciemnej twarzy Kamila Durczoka, pokazując rzeczy znalezione w mieszkaniu, w którym miesiąc wcześniej dziennikarz miał przebywać. Gdyby nie ten tekst, to byśmy dzisiaj zupełnie inaczej rozmawiali. Ta historia jest jednak dość jednoznaczna. Można się spierać, czy granice zostały przekroczone bardzo, czy tylko trochę. Natomiast nie ulega wątpliwości, że szczególnie szef tych granic przekraczać nie może. I szczególnie wobec researcherki, czyli kogoś, kto jest bardzo mocno od niego zależny. Nie mam wątpliwości, że jeśli ta historia jest prawdziwa, to w takim wypadku rzeczywiście trudno jest sobie wyobrazić inną decyzję niż rozstanie się z Kamilem Durczokiem.
- Jest pan redaktorem naczelnym rosnącej w siłę telewizji. Załóżmy czysto teoretycznie, że ktoś publikuje tekst, że jest taki facet Terlikowski i ten Terlikowski mobbuje i molestuje swoich podwładnych. Powstaje komisja w TV Republika i w wyniku jej działań okazuje się, że zwalniają pana z pracy, pisząc dość enigmatyczny komentarz.
- Powiedzmy sobie szczerze. Jeśli te historie są prawdziwe, to TVN też ma problem i nie może opisać ich ze szczegółami. Jeśli po pierwszym tekście "Wprost" wszyscy wiedzieli, o kogo chodzi, to znaczy, że miasto wiedziało. Jeśli miasto wiedziało, dziennikarze i internauci przekazywali sobie to nazwisko, to znaczy, że o problemie wiedziano. I to wiedziano dość długo. Więc powstaje proste pytanie: co TVN z tym zrobił wcześniej?
- Sugeruje pan, że wielka stacja przymykała oko na to, co się dzieje?
- Oczywiście nie mam na to dowodów, ale wszystko na to wskazuje.
- Może ci ludzie byli tak zastraszeni, że bali się powiedzieć szefom?
- Korporacje i Kościół to są różne instytucje, od Kościoła wymagamy więcej. Ale gdy ktoś słusznie dopada księdza, który kogoś molestował, to wtedy się mówi, żeby pociągnąć do odpowiedzialności również tych, którzy przymykali na to oko. I ja się z tym zgadzam. Tak samo powinno być w przypadku korporacji. Wielka korporacja, w której dzieją się takie rzeczy, powinna sprawdzić, czy ktoś tego nie tolerował.
- Mówi pan rzeczy rewolucyjne, że sprawa wcale nie jest zamknięta, tylko powinna być na nowo otwarta.
- Tak uważam. Jeżeli sprawa ma być rzeczywiście załatwiona, to poza wprowadzeniem standardów, które są oczywiste, tzn. szef nie dobiera się do pracownic.
- A jak szef chce się z taką pracownicą ożenić?
- Znam takie historie, natomiast w dużych korporacjach stara się unikać takich sytuacji, choć to też zależy od poziomu: im niżej pracownik się znajduje, tym większe przyzwolenie.
- Pan dopuszcza się mobbingu?
- Rzadko (śmiech).
- Czyli mobbuje pan pracowników.
- Pracujemy w mediach i jak pan wie, bywa tak, że są emocje, bo jest deadline, bo coś się właśnie zepsuło i nie działa.
- I Terlikowskiemu puszczają nerwy.
- Staram się, żeby puszczały możliwie rzadko, ale generalnie jestem cholerykiem. Jednak staram się panować nad sobą i mam taką metodę, która zazwyczaj się sprawdza - zwykle chwytam wtedy za różaniec.
- Wystarcza dziesiątka?
- Zazwyczaj tak. Gdy jestem bardzo zdenerwowany, to odmawiam dwie.
- Co dalej z Durczokiem? Znajdzie pracę w mediach?
- Myślę, że znajdzie, bo jest za dobrym fachowcem. Niekoniecznie od razu na wizji, choć i tego bym nie wykluczał. Mówi się, że ta sprawa zmieni wszystko na lepsze. Ja uważam, że zmieni na gorsze.
- Dlaczego na gorsze?
- Z bardzo prostego powodu. Wszyscy, którzy mieli do tej pory poczucie, że system jest szczelny i ich chroni, czegokolwiek by nie zrobili, teraz już wiedzą, że system może się rozszczelnić. Z różnych powodów może się nagle okazać, że to, co było niewyobrażalne - gigantyczna gwiazda spada na dno - to się może zdarzyć. I teraz będzie chodziło o to, żeby już nigdy więcej nie dopuścić do rozszczelnienia. Czyli ręka rękę - dziennikarza, polityka, właściciela - będzie myła jeszcze bardziej. Pamięta pan taką aferę w czasie rządów Leszka Millera...
- Pamiętam niejedną.
- Mam na myśli tę, w której Adam Michnik nagrywał Lwa Rywina. Wtedy powołano komisję śledczą, która doszła do jakichś wniosków. Politycy zorientowali się, że nie można dopuścić do rozszczelnienia systemu, bo któryś z nich może stracić pracę albo nawet pójść do więzienia jak Lew Rywin. Teraz do tego nie dopuszczą.
- A zmieniając temat, czy obraził się pan na papieża, gdy nazwał pana królikiem?
- Nie obraziłem się. Było mi przykro. Przypomnijmy, co dokładnie powiedział papież. Mówił, że niektórzy myślą, że katolicy mają być jak króliki - nie muszą.
- Mówiąc o królikach, miał na myśli to, że jeśli ktoś ma więcej niż trójkę dzieci, to wtedy...
- To jest bardziej skomplikowane, ile tych dzieci ma być. W tekście jest mowa o kobiecie, która miała ósemkę dzieci, a wcześniej mówił o tym, że trójka dzieci to jest minimum.
- I poczuł się pan niekomfortowo.
- Tak, ale to nie znaczy, że się gniewam. Ta wypowiedź nastąpiła przed wieloma wypowiedziami na Filipinach i po nich, kiedy papież mówił o tym, że wielodzietność jest fantastyczna. I nagle jeden termin o tych królikach sprawił, że to się pojawiło we wszystkich mediach.
- Papież Franciszek lubi czasami coś chlapnąć? Na przykład o tych homoseksualistach, że trzeba ich szanować i...
- O tym, że trzeba szanować każdego człowieka mówi Katechizm Kościoła. Homoseksualistom należy się szacunek. Co nie oznacza, że akt homoseksualny jest w porządku. Papież Franciszek ma fantastyczną cechę, przybliżającą go do ludzi. Mówi takim potocznym, spontanicznym językiem...
- W swojej nowej książce mówi pan Polakom "jak żyć" z piątką dzieci?
- A myśli pan, że Polacy wiedzą? Większość ma jedno i dla nich nasze życie rodzinne to jak "Życie seksualne dzikich".
- Adoptowałby pan dziecko z in vitro?
- To takie samo dziecko, jak każde inne. Ma taką samą godność. To, że nie zgadzam się z metodą, jaką powołano je do życia, nie znaczy, że nie szanuję samego życia.
- Na szczęście mógł pan mieć dzieci.
- Przez pięć lat nie mogłem. I rozumiem rodziców, którzy chcą mieć dziecko. To dobre i szlachetne pragnienie. Nie myśleliśmy jednak o in vitro. Gdyż dobro pragnienia nie usprawiedliwia metody do jego osiągnięcia.
- Powinno się karać procedurę in vitro? Był taki projekt ustawy, dwa lata więzienia... Polacy jeździliby po to na Zachód. To nie byłaby hipokryzja?
- Holendrzy czy Brytyjczycy jeżdżą na Ukrainę czy do Tajlandii, by wszczepiać swoje zarodki tamtejszym biednym kobietom. To nie oznacza, że trzeba takie rzeczy legalizować.
Zobacz: Paweł Kukiz w WIĘC JAK: Komorowski? Nie oddałbym głosu, on broni status quo
Zapisz się: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail