"Super Express": - Ponawiają się groźby ze strony polityków Unii Europejskiej, że w przypadku nieprzyjęcia uchodźców Polska będzie ukarana. W przyszłych budżetach UE zabraknie dla nas środków UE, do jakich się przyzwyczailiśmy. Do tego ponawiane są próby integracji części UE wokół strefy euro. Dojdzie do tego, że Polacy któregoś dnia powiedzą: "czas na polexit"?
Tomasz Sakiewicz: - Dziś jest to mało prawdopodobne. Wiele zależy jednak od tego, czy np. USA nie zaproponują jakiegoś nowego projektu, który w jakiś sposób uwzględni zreformowaną Unię albo część UE. Kto wie, czy jakaś decyzja Donalda Trumpa tu nie przeważy. Dostęp do rynku USA i Kanady, a teraz i brytyjskiego, może być dla niektórych równie atrakcyjny, by nie zgadzać się na wszystkie pomysły Brukseli.
- Polskie społeczeństwo jest dziś najbardziej prounijne w Unii. Co by się musiało stać, żeby to się zmieniło?
- Środki UE nie muszą być aż takim argumentem. W Polsce rośnie PKB, a ilość środków z UE ewidentnie będzie spadała. Największym zyskiem z UE jest dostęp do w miarę wolnego rynku. Jeżeli Francja i kilka innych krajów zaczną pod hasłami protekcjonistycznymi ten rynek przymykać, to Unia, mimo że formalnie będzie istnieć, to praktycznie zrezygnuje z krajów, które nie będą tym zainteresowane.
- Jak by to mogło wyglądać?
- Przede wszystkim może być tak, że to Francja znajdzie się poza UE, a nie Polska. Dziś Paryż wykorzystuje sprawę imigrantów, by na to grać, ale protekcjonistyczne zmiany w UE to może być coś, na co nie zgodzi się większość państw w Unii. Sama zmiana statusu w UE to nie jest też sprawa zerojedynkowa. Pomiędzy brexitem, jaki zrobili Brytyjczycy, a pozostaniem w Unii jest jeszcze pole do wielu form obecności. Powinniśmy testować Unię, na ile możemy obronić swoją suwerenność i ile możemy w niej uzyskać. Na razie powinniśmy jednak być w Unii, ale walczyć o swoje. Dokładnie tak, jak ma to miejsce dzisiaj.