Choć teraz wydaje się to być bajką, w 2005 roku zapowiadano po wyborach utworzenie koalicji POPiS. Pierwsza z partii miała wygrać wybory, jako ta bardziej mainstreamowa i mniej radykalna, zaś Jan Maria Rokita przygotowywał się do roli... premiera. Specjalnie zresztą tego nie ukrywał – przed wyborami w jego rodzinnym mieście zawisły plakaty „Jan Maria Rokita – premier z Krakowa”. Wyborcom najwyraźniej nie spodobała się taka pewność siebie, gdyż jak pamiętamy, PO przegrała wybory z PiS (zaś Rokita dostał wynik niższy, niż oczekiwał). To skutecznie zahamowało jego karierę, więc gdy w 2007 do PiS wstąpiła jego małżonka Nelli, on sam postanowił odejść z polityki. W lutym 2009 roku wciąż jednak jego nazwisko zdawało się wiele znaczyć, przez co wydarzenia z lotniska w Monachium groziły poważnym kryzysem dyplomatycznym pomiędzy naszymi krajami. Jana Rokitę wyprowadzono wówczas w kajdankach z samolotu na lotnisku w Monachium.
Zobacz: Jan Maria Rokita jest nie do poznania! Totalna metamorfoza polityka
Co się stało na pokładzie samolotu linii Lufthansa? W sieci pojawiło się wówczas jedynie nagranie nagranie dźwiękowe:
- Padłem ofiara niechęci wśród niektórych funkcjonariuszy niemieckiej policji. Szydzono ze mnie. To mi się kojarzyło z milicjantami. Potem mnie wyzywano i usiłowano zastraszyć, a następnie próbowano wyłudzić ode mnie 8 tysięcy euro - mówił w TVN24 Jan Rokita. Wcześniej zdarzenie opisywała jego żona Nelly. Według niej powodem całej awantury był jej płaszcz, który nie mieścił się w schowku klasy ekonomicznej, gdzie Rokitowie mieli wykupione bilety. Jej małżonek przełożył go więc na pusty fotel w biznesklasie, co z kolei nie spodobało się stewardesie. - Ona traktowała nas jak rzeczy, które trzeba gdzieś upchnąć. Nie zwracała uwagi, że niszczy mój płaszcz. Powiedziała, że ona tu rządzi. Mój maż został ukarany za to, że przełożył płaszcz i kapelusz w miejsce, gdzie było więcej przestrzeni - relacjonowała. Rzeczy Rokitów trafiły do schowka, jednak po odejściu pracownicy linii lotniczych Rokita ponownie przełożył je do biznesklasy. Na co stewardesa wezwała policję. - Mąż zachowywał się bardzo powściągliwie, aż się zdziwiłam. Byłam zdziwiona zachowaniem policjantów i stewardesy. Nie tylko został zakuty w kajdanki, ale brutalnie wyprowadzony i rzucony na podłogę. Mi powiedziano, żebym się nie wtrącała, bo mogę też dostać - stwierdziła. Policja za zakłócenie porządku chciała obciążyć go ponadto kwotą 8 tysięcy euro. - Powiedzieli, że albo zapłacimy, albo go zamkną na 48 godzin - stwierdziła.
Nieco inna była jednak wersja niemieckiej policji. – 49-letni obywatel Polski około godziny 22.15 wszczął awanturę na pokładzie samolotu, bo kazano mu zapiąć pasy bezpieczeństwa. Sytuacja szybko wymknęła się spod kontroli. Stewardesa próbowała go skłonić, by dał sobie je zapiąć. Wtedy mężczyzna ją odepchnął. Kobieta odniosła lekkie obrażenia. Załoga poinformowała pilota, że na pokładzie jest niebezpieczny pasażer – mówił rzecznik Generalnej Dyrekcji Policji w Landshut Hans Peter Kammerer. – Pilot usiłował skłonić go do opuszczenia samolotu. Polak jednak odmówił i kurczowo trzymał się fotela. W końcu musiała interweniować policja – dodawał.
Dr. Wiesława K., która również podróżowała tym samolotem i siedziała w pobliżu miejsca zdarzenia po tym, jak usłyszała, że Rokita chce pozwać Lufthansę, postanowiła opowiedzieć ze swojej perspektywy zdarzenia z samolotu. – Gdy zatrzaskiwała klapę tego schowka, nagle ze swego miejsca poderwał, się Rokita i krzycząc: "What do you do?", odepchnął ją, wyjął płaszcze i przeniósł je do bliższego schowka, mówiąc: „Co za chamstwo!”. To nie było uderzenie, ale wyraźne popchnięcie. Do tego stewardesa najwyraźniej mogła poczuć się urażona słowami: „Kim pani jest?”. Osobiście przypuszczam, że Rokita chciał powiedzieć: „What are you doing?”, czyli „Co pani robi?”, ale nie znając angielskiego, powiedział co innego. Nie jestem też przekonana, czy ta stewardesa nie znała trochę polskiego i nie zrozumiała, co to jest chamstwo – wspominała. Gdy poproszono go o opuszczenie samolotu, ten zdecydowanie odmówił. – Chwycili go za ramiona i próbowali wyciągnąć, ale Rokita tak kurczowo trzymał się fotela i zaczął krzyczeć, piszczeć, wzywać na pomoc. Jeszcze nigdy w życiu nie słyszałam mężczyzny tak krzyczącego. To był jeden wielki pisk, wzywanie rodaków, Jezusa i nie wiadomo kogo jeszcze na pomoc. Mimo próśb nie tylko z mojej strony, ale i innych pasażerów, Rokita nie chciał wyjść. Niemieccy pogranicznicy poszli po posiłki. Wrócili w towarzystwie dwóch policjantów w żółtych odblaskowych kamizelkach. Przynieśli też kajdanki.Gdy już czwórka niemieckich funkcjonariuszy weszła na pokład samolotu, jeden z Polaków siedzący dwa rzędy przed Rokitami i znający język niemiecki zaczął im tłumaczyć, że Rokita to polski polityk, co na nich nie zrobiło żadnego wrażenia. Ci sami funkcjonariusze straży granicznej, którzy poprzednio nie potrafili wyciągnął Rokity z fotela, tym razem w towarzystwie policjantów zastosowali chwyt za głowę, sprawnie wyciągnęli go z fotela i przy akompaniamencie wołania na cały samolot o pomoc, „bo Niemcy mnie biją”, założyli mu kajdanki – dodała w rozmowie z Wirtualną Polską. – Gdy Rokitę wyprowadzano, ludzie zaczęli klaskać. Wszyscy już byli tą sytuacją bardzo zmęczeni. Nie dość, że odlot już był opóźniony, to jeszcze przez Rokitę musieliśmy tak długo stać na lotnisku. Nie wiem, kto zaczął pierwszy klaskać, ale chyba jednak Niemcy, a Polacy zaraz do nich dołączyli. Poza tym było w naszym samolocie kilku Azjatów, którzy nie bardzo wiedzieli, co się dzieje, ale też klaskali, bo chcieli wreszcie lecieć – dodała na koniec.
Ostatecznie prokuratura w Landshut w 2011 roku nałożyła na Jana Rokitę karę pieniężną w wysokości 3 tys. euro, uznając byłego polityka PO za winnego zakłócenia porządku publicznego.