Stanisłau Szuszkiewicz w 1991 r. był przewodniczącym Rady Najwyższej Białoruskiej SSR. Jak wspomina, do Puszczy Białowieskiej, gdzie podpisano wyrok na ZSRR, nie jechał, by zniszczyć Związek Radzieckich, ale po to, by rozwiązać problemy ekonomiczne Białorusi. „Mieliśmy nadzieję, że Jelcyn jako prezydent Rosji może nam pomóc ten problem rozwiązać. Gorbaczow mógł w tym przeszkodzić i żeby zająć się sytuacją ekonomiczną, musieliśmy najpierw odsunąć Gorbaczowa od władzy. Zrozumieliśmy to dopiero w Puszczy Białowieskiej” – wspomina Szuszkiewicz, który po rozpadzie ZSRR był pierwszym przywódcą niepodległej Białorusi. W rozmowie z „Super Expressem” komentował także przyszłość swojego kraju, któremu grozi utrata niepodległości na rzecz Rosji Putin.
„Super Express”: – 30 lat temu – 26 grudnia 1991 r. – Związek Radziecki oficjalnie zniknął z mapy świata. Dla wszystkich rozpad ZSRR był wydarzeniem nagłym i niespodziewanym. Pan kiedy zrozumiał, że imperium umrze? Dopiero 8 grudnia 1991 r., kiedy z Jelcynem i Krawczukiem podpisywał pan porozumienia białowieskie, czy wcześniej?
Stanisłau Szuszkiewicz: – Wcześniej. W 1989 r. zostałem deputowanym ludowym ZSRR. Zobaczyłem wtedy, jak sypie się zarządzanie państwem i jak bardzo niesterowalny stał się Związek Radziecki. Jeszcze Machiavelli zauważył, że państwa upadają wtedy, kiedy nie da się nimi już rządzić. Jego słowa zrozumiałem, kiedy na zjeździe deputowanych narodowych zobaczyłem na własne oczy, że Gorbaczow stracił kontrolę nad państwem. Potem sprawy potoczyły się już szybko. Ale wie pan, co jest najgorsze?
– Co takiego?
– Mimo że ZSRR zniknął z mapy świata, on dalej sobie istnieje w głowach ludzi. Dziś już mało kto chce pamiętać o milionach ofiar radzieckiego systemu, ale za to wielu chętnie idealizuje tamte czasy. Dla jednych będzie to własna młodość, którą w ZSRR przeżyli, dla innych wspomnienia rodziców i dziadków, którzy ubarwiają to, jak się wtedy żyło.
Gorbaczowa można winić za jedno – zawsze chciał być najważniejszy. To jego główna wada. Wszystkie projekty umów, przebudowujących Związek Radziecki, były pisane tak, żeby w nowej rzeczywistości znalazł sobie miejsce. Takie pomysły składał jeszcze 20 grudnia 1991 r., kiedy już było jasne, że ZSRR już nie ma. Nic więcej go nie interesowało
– Proces rozpadu państwa przebiegł szybko, ale miał wiele etapów, w tym kolejne deklaracje niepodległości poszczególnych republik. Także pańskiej Białorusi. Które z wielu wydarzeń miało, pana zdaniem, decydujące znaczenie w procesie dekompozycji ZSRR?
– Myślę, że to takim wydarzeniem była porażka tzw. puczu Janajewa w sierpniu 1991 r., kiedy twardogłowi próbowali odwrócić postępujące zmiany. Puczyści ostatecznie dobili strukturę władzy. Fundamenty trwania imperium zostały ostatecznie podkopane i ZSRR było już nie do uratowania.
– Głównym szwarccharakterem pogrobowców ZSRR od zawsze jest Gorbaczow, który, ich zdaniem, Związek Radziecki zniszczył. Rzeczywiście to główny winowajca?
– Gorbaczowa można winić za jedno – zawsze chciał być najważniejszy. To jego główna wada. Wszystkie projekty umów, przebudowujących Związek Radziecki, były pisane tak, żeby w nowej rzeczywistości znalazł sobie miejsce. Takie pomysły składał jeszcze 20 grudnia 1991 r., kiedy już było jasne, że ZSRR już nie ma. Nic więcej go nie interesowało. Zresztą przestałem go szanować, gdy wystąpił po katastrofie w Czarnobylu, kiedy kłamał i prowadził taką politykę, której skutki tej katastrofy okazały się jeszcze bardziej dramatyczne. Postępował jak komunista, a nie jak człowiek.
– Upór Gorbaczowa doprowadził do poważnego konfliktu z Jelcynem. Jak pan wtedy na to patrzył i jako obywatel ZSRR, i polityk?
– Wie pan, widzę tylko jedną różnicę między Gorbaczowem a Jelcynem. W tamtych czasach Jelcyn należał do tej kategorii polityków, którym można było wierzyć. Nigdy nie był idealny, często popełniał błędy, ale nie kłamał i nie robił wszystkiego, by kreować się na wielkiego męża stanu. Gorbaczow zawsze był cwaniakiem, który umywał ręce od krwawych wydarzeń, które procesowi rozpadu ZSRR towarzyszyły – w Baku, Tbilisi, Wilnie czy Rydze. Jelcyn w tym czasie pojechał do Tallina, by jako przewodniczący Rady Najwyższej Rosyjskiej FSRR wesprzeć estońskie dążenia do niezależności. Dlatego uważałem za człowieka Jelcyna, a nie Gorbaczowa.
Kiedy Jelcyn został wybrany na prezydenta Rosji, na swojej inauguracji 10 lipca 1991 r. powiedział, że do tej pory władze zawsze na pierwszym miejscu stawiały potęgę ojczyzny. On stwierdził, że to czas, aby zająć się obywatelami i poprawą ich sytuacji. Gorbaczowa interesowało tylko imperium i to, by on nim rządził
– ZSRR był rosyjskim projektem imperialnym. Do dziś zastanawia mnie, czemu Jelcyn, wbrew tradycji przywódców swojego kraju, postanowił imperium dobić?
– Myślę, że najlepiej na pańskie pytanie odpowiedział sam Jelcyn. Kiedy został wybrany na prezydenta Rosji, na swojej inauguracji 10 lipca 1991 r. powiedział, że do tej pory władze zawsze na pierwszym miejscu stawiały potęgę ojczyzny. On stwierdził, że to czas, aby zająć się obywatelami i poprawą ich sytuacji. Gorbaczowa interesowało tylko imperium i to, by on nim rządził.
– Wspomnieliśmy już o porozumieniach białowieskich, które zakończyły przygodę radzieckiego komunizmu z historią. Ale jechał pan z Jelcynem i Krawczukiem do białoruskich Wiskuli, wcale nie po to, żeby rozwiązać Związek Radziecki…
– Rzeczywiście, do Puszczy Białowieskiej jechaliśmy w sprawach gospodarczych. W grudniu 1991 r. naszym głównym zmartwieniem było to, by ludzie na Białorusi i Ukrainie nie pozamarzali w domach ze względu na problemy z surowcami. Mieliśmy nadzieję, że Jelcyn jako prezydent Rosji może nam pomóc ten problem rozwiązać. Gorbaczow mógł w tym przeszkodzić i żeby zająć się sytuacją ekonomiczną, musieliśmy najpierw odsunąć Gorbaczowa od władzy. Zrozumieliśmy to dopiero w Puszczy Białowieskiej. Nie jechaliśmy tam przecież z zamysłem zniszczenia ZSRR.
Jestem przekonany, że Białoruś nadal będzie niepodległa. Musimy przeżyć tylko Łukaszenkę i Putina. Obaj cierpią na okropną chorobę uzależnienia niczym narkoman od władzy i trwania przy niej za wszelką cenę. Narkomani, jak jednak wiadomo, źle kończą
– Jest wersja, która mówi, że gdyby nie doszło do podpisania porozumień białowieskich i pokojowego rozejścia się republik radzieckich w stronę niepodległości, ZSRR groziła wojna domowa. Rzeczywiście?
– Niebezpieczeństwo wojny domowej było uznawane przez najważniejszych przywódców Zachodu. My z Jelcynem i Krawczukiem rozumieliśmy sytuację – że narody ZSRR nie chcą już żyć pod butem radzieckiej władzy. Nam nawet przez głowę nie przeszło, że może dojść do wojny domowej. To Gorbaczow mówił, że jeśliby nas wtedy aresztował, mogłaby ona wybuchnąć. Zapewne miał rację.
– Po 30 latach od rozpadu ZSRR i niepodległości Białorusi pojawiają się znów pytania o to, czy będzie ona funkcjonować jako w pełni niepodległe państwo, czy stanie się rosyjską kolonią. Boi się pan tego?
– Jestem przekonany, że Białoruś nadal będzie niepodległa. Musimy przeżyć tylko Łukaszenkę i Putina. Obaj cierpią na okropną chorobę uzależnienia niczym narkoman od władzy i trwania przy niej za wszelką cenę. Narkomani, jak jednak wiadomo, źle kończą.
Rozmawiał Tomasz Walczak