Tadeusz Płużański: Gdyby był celebrytą…

2011-02-19 13:00

Jerzy Kędziora to jeden z najgorszych stalinowskich śledczych. Trzeba było nie lada okrucieństwa, żeby przebić nawet słynnego Humera. Kiedy więźniowie nie chcieli przyznawać się do niepopełnionych, absurdalnych czynów, wołano Kędziorę. Ten o nic nie pytał, tylko lał. Lał pięścią i gumą po całym ciele, kopał po nerkach, przypalał papierosami. – Realizował politykę państwa totalitarnego i dopuścił się przestępstw z pobudek politycznych – takiej treści akt oskarżenia odczytała prokurator IPN.

Kilka lat temu proces Kędziory został zawieszony ze względu na śmierć wszystkich jego ofiar. Tak, jakby nie wystarczyły dokumenty i pisemne zeznania świadków. Takie wadliwe prawo mamy w Polsce. Ale zaprotestował Wacław Sikorski: ja przecież żyję. Tylko dzięki byłemu AK-owcowi sprawa jest kontynuowana.

Do końca nie było jednak wiadomo, czy w ogóle proces się rozpocznie. Sąd Rejonowy dla Warszawy Mokotowa uznał, że sprawa wymaga wiedzy historycznej i nie jest kompetentny. Chciał, aby rozpatrywał ją sąd wyższej instancji. Ten odmówił, twierdząc, że… oskarżony nie jest osobą znaną i nie budzi zainteresowania opinii publicznej! Cóż, gdyby Kędziora był celebrytą, warto byłoby się nim zająć, bo część splendoru takiej „gwiazdy” mogłaby spłynąć na sędziów i nazwisko pojawiłoby się w czołowych mediach...

Przeczytaj koniecznie: Sławomir Jastrzębowski: Powrót przemysłu pogardy?

Potem obrona wnosiła o przedawnienie. Ale zbrodnie przeciwko ludzkości temu nie podlegają. Proces rozpoczął się, ale sąd tak go prowadzi, że pozwala oskarżonemu opowiadać godzinami życiorys (trudne dzieciństwo, choroby, działalność w AL). I kłamać.
Pytany o torturowanie AK-owców do niczego się nie przyznaje.

– Wykorzystywano mnie głównie do wstępnych rozpoznań – mówi.

– Dlaczego Sikorski twierdzi, że pan go bił? – dopytywał oskarżyciel.

– Nie wiem, to pytanie nie do mnie.

– Jakie były pana kompetencje?

– Prowadziłem przesłuchania.

– Słyszał pan nazwisko Dekutowski?

– Tak, przesłuchiwałem go.

– A ppłk Łukasz Ciepliński, prezes IV Komendy Głównej WiN?

– Oczywiście. To oficerowie o wysokim poczuciu godności. O stosowaniu przymusu nie mogło być mowy – obraziłbym ich piękną, patriotyczną kartę.

– Dlaczego został pan wybrany do pracy w tajnym więzieniu bezpieki w Miedzeszynie?

– Prawdopodobnie dlatego, że potrafiłem rozmawiać w trudnych, złożonych sprawach, byłem znany z kulturalnego zachowania.

– W 1956 r. został pan skazany za zabicie płk. Dobrzyńskiego…

– Dobrzyński zmarł na cukrzycę, mimo że miał stałą opiekę lekarza. Zrobiono ze mnie oprawcę, ale ja żadnych przestępstw nie popełniłem.Wszystko dlatego, że ujawniłem fakt stosowania niedozwolonych metod przez przełożonych: Romkowskiego i Różańskiego. Dzisiejsze oskarżenia IPN wynikają z tamtej propagandy. Do dziś mam syndrom Miedzeszyna.

Nasi Partnerzy polecają