Potem "wyzwalała" nas Armia Czerwona, ale pochód czerwonej zarazy zatrzymaliśmy na linii Wisły. W III RP w podwarszawskim Ossowie władze postawiły pomnik nie polskim bohaterom, ale "wyzwolicielom".
17 września 1939 r. "wyzwalali" nas razem z Niemcami, z tą różnicą, że Niemcy dokonali zbrojnej agresji, a Sowieci tylko swoim wojskiem i czołgami wkroczyli. Rządy pokoju i miłości, mordując Polaków i znów zsyłając na Sybir, sprawowali do 22 czerwca 1941 r. przegnani przez dawnych sojuszników spod znaku Hakenkreutza.
No i ostatecznie dzieci "wyzwolicieli" z 1920 r. wyzwoliły nas w 1944/1945 r. Tak skutecznie, że wolnością pod sowieckim butem cieszyliśmy się aż do 1989 r., a "siły pokojowe" stacjonowały u nas nawet do 1993 r. (wtedy dopiero skończyła się dla Polski wojna!). W 1981 r. Jaruzelski podobno ocalił nas, razem z Wojskową Radą Ocalenia Narodowego, przed kolejnym "wyzwoleniem". Tylko że "stabilizacyjne" wojska wcale nie musiały do Polski wkraczać, bo właśnie - w sile 300 tys. - okupowały nasze terytorium w Legnicy, Bornem Sulinowie czy Rembertowie.
Teraz znów - w kontekście "pokojowych" działań putinowskich snajperów na Majdanie i takiej samej krymskiej "samoobrony" - stanęliśmy przed groźbą kolejnego rosyjskiego "wyzwolenia". Jak mówił śp. prezydent Lech Kaczyński podczas słynnego wiecu w Tbilisi: "Dziś Gruzja, jutro Ukraina, pojutrze państwa bałtyckie, a później może i czas na mój kraj, na Polskę!". Słowa - choć wyśmiewane przez wszystkich mędrców - okazują się prorocze.
Zobacz: Tadeusz Płużański: Zdrojewski do Moskwy
Bo teraz Putin bierze w opiekę mieszkających na Krymie Rosjan. Nawet nie sam z siebie, tylko odpowiada na kierowane do niego błagania o pomoc, najpierw swojej marionetki Janukowycza, potem swoich krymskich prowokatorów. Tak jak w 1939 r. musiał chronić zamieszkującą II RP ludność białoruską i ukraińską przed butem polskiego pana. Teraz zadba, aby Rosjanie na Krymie przeprowadzili referendum. I oczywiście, jak owi Białorusini i Ukraińcy w 1939 r., teraz Krymianie opowiedzą się za przyłączeniem do Rosji. Gdyby głosów nie starczyło, pomogą ruskie serwery. Potem pójdzie na ratunek reszcie rosyjskiej ludności na Ukrainie. Nagle okaże się, że stanowi dominujący żywioł przede wszystkim w zachodniej części kraju. Następnie może zechcieć "wyzwolić" Rosjan w Estonii, na Łotwie i Litwie (na Białorusi nie musi, bo tam wszyscy od dawna "wyzwoleni"). W końcu w Polsce? Sfałszuje wybory, jak jego mistrz Stalin w 1947 r. Zmontuje jakiś kolejny Rząd Jedności Narodowej, który jako demokratyczny i postępowy będzie chronił ludność przed bandytyzmem i faszyzmem. Jak robili to Bierut, Jaruzelski, Łukaszenka, Janukowycz. Może zdążymy choć zdjąć pomniki "wyzwolicieli", zanim postawią nam nowe.
I dobrze, że wreszcie - po latach umizgów do Putina - rosyjskie zagrożenie zobaczyły obecne polskie władze. Szef BBN Stanisław Koziej nie wykluczył inwazji ze Wschodu, choć sam szkolił się również w Moskwie. Nawet premier, choć początkowo nie widział potrzeby prężenia muskułów, ostatecznie przyznał, że musimy się prewencyjnie zbroić. Słupki PO już wzrosły.