Sędzia tłumaczy, że zgłaszał zdanie odrębne. Owszem, zdarzyło się to raz. Więc nie jest chwałą Józefa Iwulskiego, że w sprawach politycznych uczestniczył rzadko. Hańbą jest, że w ogóle brał w nich udział.
W czasie, gdy wielu polskich patriotów za walkę z ustrojem płaciło wysoką cenę, towarzysz Iwulski kończył studia prawnicze, potem robił aplikację, wreszcie mógł orzekać w sądzie. Nie wiem, czy pijąc kawę w gmachu sądu myślał o tym, jaką karę wlepi działaczom opozycyjnej Konfederacji Polski Niepodległej. Nie obchodzi mnie, czy wydając wyroki cieszył się z nich, czy przeciwnie – wydawał je z konformizmu, a może tchórzostwa. Nie ma to znaczenia.
Kluczowe jest to, że działacze Solidarności, KPN i innych organizacji opozycyjnych mieli odwagę. Umieli przeciwstawić się reżimowi. I dlatego należy im się szacunek. Jednocześnie z wymiaru sprawiedliwości na zawsze odejść powinni ludzie, którzy zhańbili się wyrokowaniem z pobudek politycznych w latach 40., 50., 60., 70., 80. Profesor Adam Strzembosz po 1989 r. mówił, że środowisko sędziowskie samo się oczyści. Nie tylko się nie oczyściło, ale najważniejsze stanowiska wciąż pełnią w nim ludzie skompromitowani w okresie PRL. To pokazuje najlepiej, jak niezbędna i ważna jest reforma wymiaru sprawiedliwości. I jak wielką naiwnością było przekonanie, że nie trzeba dokonywać zmian personalnych, bo „wystarczy zmienić system”. Nie, nie wystarczy. Wymogi moralne i etyczne można stawiać, ale ludziom godnym tego, by sprawować najważniejsze funkcje. Fakt, że głównym sędzią w Polsce jest ktoś głęboko zanurzony w PRL, jest skandalem. To musi się zmienić.