Dalej czytamy, że Stauffenberg, jako oficer Wehrmachtu, wziął czynny udział w ataku na Polskę w 1939 r. To już wystarczający powód, aby prezydent RP (ktokolwiek by nim był) nie czcił takiego człowieka. Ale pójdźmy dalej. Już 4 września 1939 r. w liście do żony Niny ten niemiecki bohater pisał o Polakach: "miejscowa ludność to niewiarygodny motłoch, bardzo dużo Żydów i mieszańców. Wokół czuje się nadzwyczajną nędzę. Jest to naród, który, aby dobrze się czuć, najwyraźniej potrzebuje batoga. Tysiące jeńców przyczynią się na pewno do rozwoju naszego rolnictwa. Niemcy mogą wyciągnąć z tego korzyści, bo oni (Polacy i Żydzi] -red, ) są pilni, pracowici i niewymagający".
Czyli polski prezydent oddaje hołd rasiście, który siebie i naród niemiecki uważa za "wyższą rasę", a Polaków i Żydów za podludzi. Chce z nich zrobić niewolników i zapewne zamknąć w "polskich obozach koncentracyjnych".
I tu dochodzimy do "bohaterskiego" punktu w historii przedstawiciela (Herrenvolku - narodu panów), czyli zamachu na Hitlera w lecie 1944 r. Tylko jakie były jego motywy? Czy chęć wyrównania krzywd dokonanych przez tzw. nazistów, czyli Niemców? Czy to, co nas, Polaków, powinno najbardziej przejmować, czyli zadośćuczynienie dokonanemu na nas ludobójstwu, planowanej likwidacji przede wszystkim polskiej inteligencji? Nic z tych rzeczy. Stauffenberg pragnął utrzymać niemieckie zdobycze wojenne i mocarstwową pozycję Niemiec. Z taką korektą, że już bez Hitlera.
Z uroczystości ku czci Stauffenberga, które właśnie odbyły się w Berlinie, Niemcy i świat po raz kolejny dowiedzieli się, że głównie (jeśli nie tylko) w Niemczech w czasie II wojny światowej istniał znaczący antyhitlerowski ruch oporu. To oczywiste kłamstwo, które Bronisław Komorowski postanowił firmować. Chyba lepiej byłoby oddawać hołd nie niemieckim, ale polskim bohaterom, których przecież - jak pan prezydent świetnie wie - nie brakuje. Ale na pewno nie tak, jak zrobił teraz Komorowski - porównując Stauffenberga do powstańców warszawskich!