Tadeusz Płużański

i

Autor: Fotomontaż SE

Tadeusz Płużański: Gdzie tu wolność słowa?

2016-09-03 7:00

Pamiętacie państwo tekst na 50. rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego "Polacy - Żydzi: Czarne karty powstania"? Świeżo upieczony historyk Michał Cichy, zgodnie z zapowiedzią swojego protektora Adama Michnika, ujawniał "pełną prawdę" o powstańczym zrywie 1944 r. I tak żydowski policjant z getta (Calel Perechodnik) miał przetrwać powstanie, "kiedy AK i NSZ wytłukły mnóstwo niedobitków z getta". Mordercą kilkunastu Żydów uczynił Cichy kpt. "Hala" (Wacława Stykowskiego, dowódcę batalionu AK im. gen. Józefa Sowińskiego).

To kłamstwo, ale Cichemu nie o prawdę chodziło, ale o udowodnienie z góry założonej tezy: że Żydów wymordowała Armia Krajowa, bo żołnierze AK (czytaj: Polacy) to antysemici. Większość cytowanych przez niego relacji nie pochodziła od bezpośrednich świadków zdarzenia, część od niewiarygodnych historyków albo ze wspomnień Żydów, które były "uzupełniane" po wojnie. Dla Cichego człowiek w mundurze musiał być AK-owcem, a nie np. szabrownikiem, prowokatorem czy członkiem komunistycznej Armii Ludowej.

Dalej "Wyborcza" podgrzewała atmosferę, dopuszczając do dyskusji historyków zgadzających się z linią gazety (tylko prof. Tomaszowi Strzemboszowi pozwolono na krytykę pisania historii na podstawie pomówień i nieudowodnionych faktów). Żaden nie sięgnął do dokumentów. A Leszka Żebrowskiego, który zweryfikował rewelacje Cichego, obnażając liczne manipulacje (np. wyjmowanie zdań z kontekstu, opuszczanie słów, dopisywanie innych, powielanie kłamstw), ogłoszono. antysemitą.

Tekstem "Polacy - Żydzi: Czarne karty powstania" Cichy nadał nowy sens hasłu: "AK - zapluty karzeł reakcji". Rozpoczął międzynarodową kampanię, przedstawiającą Polaków jako antysemitów i morderców. Dalej były kłamstwa J.T. Grossa, "Pokłosie", "polskie obozy koncentracyjne" i nazywanie Żołnierzy Wyklętych bandytami.

O tym wszystkim Leszek Żebrowski i ja mówiliśmy w ostatni poniedziałek w Muzeum Powstania Warszawskiego na spotkaniu zorganizowanym przez syna kpt. "Hala" Jacka Stykowskiego. W pewnym momencie padło pytanie: Czy na sali jest ktoś z "GW"? Nikt się nie przyznał. Nie mieli też żadnych pytań. Po dwóch dniach w wiadomym organie przeczytaliśmy: "Hańbą jest to, że w jednej z najważniejszych polskich placówek muzealnych odbyło się spotkanie, na którym negowano okoliczności mordu w Jedwabnem. Hańbą jest to, że obecni na nim przedstawiciele Muzeum nie reagowali na brednie i kłamstwa wygłaszane przez dyskutantów".

I mają czelność pisać to ludzie "Wyborczej", która owe kłamstwa wysmażyła. Na tym nie koniec buty "GW". Protestując przeciwko naszemu spotkaniu, od władz Muzeum wydobyli odpowiedź, że był to "nieprzyjemny incydent". Czyli oni mogą kłamać, a my nie możemy na te kłamstwa odpowiadać. Gdzie tu wolność słowa?

Zobacz też: Zandberg: Hanna Gronkiewicz-Waltz robi wielką przysługę PiS