Katastrofa MiG-29 w Mińsku-Mazowieckim

i

Autor: Bartosz Krupa Miał odbyć lot szkoleniowy, po czym wrócić i wylądować znów na tym samym lotnisku w Mińsku Mazowieckim.

Szukali pilota przez dwie godziny. Kulisy wypadku MIG-29

2018-03-11 23:30

Od wypadku wojskowego samolotu MiG-29 minęło już blisko trzy miesiące, a nadal nie znamy przyczyn tego zdarzenia. Tymczasem resort obrony narodowej w piśmie, do którego dotarliśmy, chwali się, że "akcja ratownicza przebiegła szybko i sprawnie, a pilota znaleziono po około dwóch godzinach".

Przypomnijmy: 18 grudnia 2017 r. samolot MiG-29 podczas podejścia na lotnisko w Mińsku Mazowieckim nagle zniknął z radarów. Okazało się, że maszyna spadła na las, łamiąc wiele drzew. Pierwsze doniesienia mówiły o tym, że pilot katapultował się i dzięki temu przeżył. Później okazało się, że pilot nie użył wyrzucanego fotela. Śledztwo w sprawie lotniczego zdarzenia prowadzi warszawska prokuratura okręgowa. Tymczasem, jak wynika z odpowiedzi na interpelację posła Krzysztofa Brejzy (34 l.) udzielonej przez wiceszefa MON Wojciecha Skurkiewicza (49 l.), okoliczności wypadku MiG-29 robią się coraz dziwniejsze. - Wstępne informacje wskazują na to, że samolot oraz systemy lotniskowe były w pełni sprawne, komunikacja z wieżą odbywała się zgodnie z procedurami, a ilość paliwa pozwalała na lądowanie na lotnisku zapasowym - informuje Skurkiewicz. I jak ujawnia, w akcji ratowniczo-poszukiwawczej uczestniczyło ponad 200 żołnierzy. - Mimo złych warunków pogodowych, nocy, gęstego lasu i podmokłych terenów działania przebiegały szybko i sprawnie. Poszukiwanie prowadzone na obszarze ok. 15 kilometrów kwadratowych, a pilota znaleziono po około dwóch godzinach - dodaje wiceminister. Co na to poseł Brejza? - Najpierw MON mówiło, że to nie wypadek, ale incydent. Później wyszło na jaw, że pilot nie użył katapulty. Teraz okazuje się, że dwie godziny szukania pilota nazywane jest "sprawnymi działaniami"- ocenia Brejza.