Po Giżycku, Kluczborku i Oleśnie w kolejnych miastach szpitalom grozi likwidacja oddziałów, a pacjentom horror, bo nie będą mieli gdzie się leczyć. To skutki wypowiedzenia przez 4 tys. rezydentów zgody na dodatkowe dyżury. W kilkudziesięciu szpitalach w Polsce nie ma kto leczyć. Wkrótce może być zamknięty cały szpital w Proszowicach (woj. małopolskie) oraz oddziały pediatrii w Chełmie (lubelskie) i interny w Rudzie Śląskiej (woj. śląskie). Dramatyczne sygnały płyną z porodówki szpitala wojewódzkiego w Łodzi, gdzie trafiają najtrudniejsze przypadki, a na dodatkowe dyżury zgodził się tylko jeden ginekolog. Trudna sytuacja jest w szpitalu im. Biziela w Bydgoszczy. - Na chirurgii, jest tylko jeden dyżurny chirurg, który sam nie jest w stanie operować. Wstrzymane są więc wszystkie zabiegi, a pacjenci są zaopatrywani w szpitalnym oddziale ratunkowym i odsyłani do innych szpitali - informuje Bartosz Fiałek z Porozumienia Rezydentów. W kilkunastu kolejnych szpitalach nie udało się ułożyć grafików na luty.
Tymczasem dzisiaj kolejny raz nowy minister ma rozmawiać z rezydentami. Zdaniem ekspertów tym razem muszą się porozumieć. - Przy tak małej liczbie lekarzy nie jest łatwo znaleźć rozwiązanie, ale dla dobra pacjentów powinni się dogadać - apeluje były minister zdrowia Marek Balicki (65 l.). Chcą tego także Polacy. Według najnowszego badania CBOS 81 proc. z nich za najważniejsze zadanie rządu uznało poprawę sytuacji w służbie zdrowia.
Zobacz także: Kryzys w służbie zdrowia. Lekarze umierają na dyżurach