Leszek Miller: Szorstka przyjaźń po rosyjsku

2011-03-23 13:45

Późnym wieczorem 21 grudnia 1988 na mieszkańców szkockiego Lockerbie runął samolot pasażerski - boeing 747 amerykańskich linii lotniczych. Wszyscy znajdujący się na pokładzie - łącznie 259 osób - ponieśli śmierć na miejscu. Zginęło też 11 mieszkańców domów, na które spadł mierzący 70 metrów długości jumbo-jet. Tragedia nie była spowodowana awarią czy błędem pilota. Był to efekt przemyślanej i z zimną krwią dokonanej zbrodni.

Agentom libijskiego wywiadu udało się umieścić w samolocie bombę przemyconą w radiomagnetofonie. Walizka ze śmiercią spokojnie przemierzała trasę przez Frankfurt i Londyn, czekając na impuls detonatora. Kiedy mechanizm zadziałał, eksplozja oderwała całą dziobową część samolotu. Nikt na pokładzie nie miał żadnych szans.

Szybko odkryto tropy prowadzące do Muammara Kaddafiego. Libia już wcześniej znana była z finansowania, wspierania i organizowania międzynarodowego terroryzmu. W kwietniu 1986 roku agenci pułkownika podłożyli bombę w zachodnioberlińskiej dyskotece, chętnie odwiedzanej przez amerykańskich żołnierzy. W odwecie prezydent Reagan wysłał samoloty, które zaatakowały Trypolis. Zginęło około 200 osób, a sam Kaddafi ledwo uszedł z życiem.

>>> Wszystkie felietony Leszka Millera

Po 15 latach od zamachu Libia oficjalnie przyznała się do odpowiedzialności za dramat nad Lockerbie. Kaddafi zgodził się wypłacić rodzinie każdej z ofiar katastrofy odszkodowanie w wysokości 10 milionów dolarów. W zamian za to ONZ zniosła ciążące na Libii sankcje gospodarcze. Pułkownik zaczął podróżować i spotykać się z przywódcami demokratycznego świata jak gdyby nigdy nic.

Na koszary Kaddafiego znowu spadają amerykańskie bomby, ale tym razem Stany Zjednoczone nie są same. Europa, która bezwstydnie flirtowała z krwawym despotą, ma dość. Francja, która przed laty nie zgodziła się na przelot amerykańskich samolotów nad swoim terytorium, dziś jest w szpicy międzynarodowej interwencji. Sarkozy przegapił arabskie rewolucje w Tunezji i Egipcie, za co oberwał od mediów i opozycji. Nie chce biernie przyglądać się, jak Kaddafi topi wolnościową rebelię we krwi. Podobnie brytyjski premier David Cameron, dla którego interwencja to wielka szansa na debiut w roli światowego przywódcy.

Spektakularna reakcja na wydarzenia w Libii nadeszła z Moskwy, gdzie tandem Miedwiediew - Putin ostro podzielił się w ocenie sytuacji. Mimo że Rosja nie wetowała rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ, Putin uznał ją za niepełnowartościową i ułomną. Przypomina średniowieczne wezwania do wypraw krzyżowych - oznajmił. Zapominając, że w dokumencie jest zgoda na międzynarodową operację wojskową. Szef rosyjskiego rządu wyraził niepokój dotyczący łatwości, z jaką podjęta została decyzja o użyciu siły. "W polityce USA staje się to stałą tendencją" - orzekł.

Miedwiediew zareagował natychmiast. Oświadczył, iż nie uważa tej rezolucji za niewłaściwą. - Generalnie odzwierciedla ona naszą ocenę wydarzeń. Rezygnacja z weta była świadomą decyzją - zaznaczył. Prezydent dodał kąśliwie, że "nie należy bić się w piersi i mówić, że się nie wiedziało, co się czyni". Jakby tego było mało, gospodarz Kremla zganił Putina za używanie określeń, które prowadzą do zderzenia cywilizacji - takich jak "wyprawy krzyżowe". Jest to niedopuszczalne - podkreślił Miedwiediew, tłumacząc sobie po cichu na rosyjski polską "szorstką przyjaźń".