Leszek Miller: Wzajemność

2011-03-16 11:45

"Wolę się martwić o grupę osób rzędu kilkunastu milionów ludzi, którym się rysuje czarna przyszłość, niż biadolić nad losem kilkunastu funduszy emerytalnych" - nie, to nie są słowa Donalda Tuska z marca 2011 roku, a Wiesława Kaczmarka z sierpnia 2001 roku.

Kaczmarek wyjaśnił, że ewentualne zawieszenie działalności funduszy emerytalnych do czasu uzyskania wzrostu gospodarczego mogłoby skierować "odzyskane" w ten sposób pieniądze na zasilenie budżetu i uchronienie emerytów od kosztów łatania dziury budżetowej. Oświadczył też, że jego opinia nie oznacza, iż SLD podejmie takie decyzje, jeśli wygra wybory, ale będzie taką ewentualność rozważać w zależności od stanu budżetu i możliwości rozruszania gospodarki. Słowa polityka SLD wywołały furię wśród przedstawicieli funduszy emerytalnych oraz polityków. Także tych, którzy dziś idą tropem byłego ministra. Ślady sporu sprzed lat wtargnęły do dzisiejszej debaty i nic dziwnego. W ciągu jedenastu lat realizowania reformy rządu premiera Buzka fundusze uzyskały prawie 160 mld zł ze składek. Z tej kwoty aż 15 mld zł nie poszło na przyszłe emerytury, ale zostało skonsumowane przez towarzystwa emerytalne zarządzające OFE.

Kryzys finansowy i nietrafione inwestycje w akcje spowodowały tylko w 2008 r. utratę 22 mld zł. Natomiast składki na rachunkach ZUS nie zostały w niczym uszczuplone. Nie przepadły na giełdzie ani nie przejęli ich zagraniczni akcjonariusze. Zostały wypłacone w postaci emerytur. Przez długi czas ekipy Kaczyńskiego i Tuska przymykały oczy na rosnące problemy. Dopiero gdy deficyt finansów publicznych wzrósł do 8 proc., rządzący zaczęli gorączkowo poszukiwać przyczyn tego stanu rzeczy. I zobaczyli coś, co od dawna było wiadome: aby przekazać pieniądze do OFE, państwo musi się zadłużać. Dostrzegli też inne mankamenty.

>>> Wszystkie felietony Leszka Millera

Na przykład, że fundusze nie wypracowują takich zysków, jakie pierwotnie zakładano, znaczne ryzyko giełdowe oraz "nieprzyzwoitą" - jak to określił premier - dysproporcję między zyskami a wysokością świadczeń oferowanych obecnie i w przyszłości przez OFE. Premier uznał więc, że czas na zmiany i spojrzał pytająco w stronę SLD. Monika Olejnik przypomniała Tuskowi, jak w lipcu 2003 r. wspólnie z SLD głosował za nowelizacją systemu emerytalnego. Premier się speszył, ale niepotrzebnie. Wraz z nim propozycje zmian poparła prawie cała PO ze Schetyną, Rokitą, Komorowskim, Grabarczykiem, Piskorskim i Zdrojewskim.

Ustawa przeszła w Sejmie jak burza przy sprzeciwie tylko 5 posłów. Jej poparcie brało się z przekonania, że należy zmienić krytykowane powszechnie regulacje emerytalne rządu Buzka. Dzieliły one żołnierzy i funkcjonariuszy służb mundurowych na dwie grupy w zależności od tego, czy zostali zatrudnieni przed 1 stycznia 1999 r., czy też po tej dacie. Jedni zostali objęci zaopatrzeniowym systemem emerytalnym, drudzy z kolei podlegali ubezpieczeniu emerytalnemu na zasadach ogólnych. Zmiana zrównała sytuację służących obok siebie mundurowych.

Wszyscy żołnierze i funkcjonariusze zostali objęci zaopatrzeniowym systemem emerytalnym tak, jak to jest w większości państw NATO. Osiem lat temu PO poparła SLD w słusznej sprawie. Pora na rewanż ze strony Sojuszu i wsparcie dla PO - także w słusznym dziele, właściwych korekt w systemie emerytalnym.