Do tragicznego zdarzenia doszło 3 października 2018 r. na planie kręconego przez PiS spotu wyborczego Patryka Jakiego. Wymyślić mieli go PR-owcy z firmy Solvere współpracującej z PiS–em. Nagranie miało dotyczyć warszawskiej reprywatyzacji i pokazać dramat osób, którzy zostali wyrzuceni ze swoich mieszkań przez tzw. czyścicieli kamienic. Wypowiedzi poszkodowanych miały działać na widzów. Jedna z osób, która pracowała przy nim, miała anonimowo przyznać: – Chodziło w nim o dwie rzeczy: emocje i łzy. Ofiary, przepraszam za wyrażenie, miały srać łzami przed kamerą.
Zobacz także: Trzaskowski na grobie Pawła Adamowicza. PORUSZAJĄCE
Spot kręcony był w kamienicy przy ul. Poznańskiej 14. Jako pierwsza przed kamerą miała wystąpić właśnie Anna Kryńska, która właśnie tam mieszkała całe życie aż do chwili, w której wskutek reprywatyzacji musiała się wyprowadzić. Kobieta miała być mocno zestresowana i już na samym początku nagrania upaść na ziemię. Miała wówczas wyszeptać: „Boże, ja umieram…”. Kryńską zabrano do szpitala, gdzie zmarła następnego dnia.
Tymczasem według ustaleń kobieta chorowała od dłuższego czasu. W dniach poprzedzających nagranie stan Anny Kryńskiej był fatalny. Trzy tygodnie wcześniej pod wpływem stresu zasłabła w trakcie spotkania poświęconego reprywatyzacji. Trafiła wówczas na oddział intensywnej terapii, dowiedziała się, że musi mieć wszczepiony rozrusznik serca. W domu czekała na wyznaczenie terminu operacji. Jej stan nie pozwalał nawet na samotne wychodzenie do sklepu. Każdy dodatkowy stres stanowił dla niej śmiertelne zagrożenie.
Jedna z osób, która była na planie miała przyznać teraz anonimowo dziennikarzowi Onetu: – To był moment, w którym zdaliśmy sobie sprawę, że przegięliśmy tak, jak nigdy wcześniej. Chcieliśmy wyciągać łzy od kobiety oczekującej na operację ratującą życie, z chorym sercem, płucami... Byliśmy przerażeni. Wiedzieliśmy, że nigdy nie powinniśmy do tego dopuścić i że ta sprawa to dla nas tykająca bomba. Wtedy zaczęła się rozmowa, jak to wszystko uciszyć, żeby o prawdziwych okolicznościach nie dowiedzieli się dziennikarze...
Córka zmarłej, Karolina Kryńska próbowała zdobyć nagranie z planu. Nie udało jej się tego osiągnąć, gdyż jak się okazało, zostało ono ostatecznie skasowane (rzekomo "ze względu na szacunek do osoby zmarłej”). – Z mamą miałyśmy świetny kontakt. Ciężko chorowała, ale za każdym razem się z tego wyślizgiwała. Była mocną kobietą. Bardzo blisko się trzymałyśmy. Tak naprawdę do dziś nie otrząsnęłam się po jej śmierci. Czy czułam, że z tą sprawą coś było nie tak? Od początku. Ale zwyczajnie nie miałam siły na walkę... – wspomina teraz.
– Ktoś może spytać: po co tam poszła, skoro tak bardzo chorowała? Ale ona taka była, miała poczucie, że robi coś ważnego dla większej sprawy, nie tylko dla siebie, ale dla ludzi pokrzywdzonych reprywatyzacją. Miała głębokie przekonanie, że musi się w to wszystko angażować, że tak trzeba. Była upartą i zawziętą osobą – dodała.
Na pytanie, czy czuje żal do konkretnych osób za śmierć matki, Karolina Kryńska dyplomatycznie dyplomatycznie: – Nie zamierzam robić personalnych wycieczek. Mam żal o to, że nie udzielono mi informacji, zignorowano, a od pana się dowiaduję, że wprowadzono mnie w błąd. Mam żal o to, że nie dano mi szansy poznania prawdy, co tam się tak naprawdę wydarzyło. Ale każdorazowe wracanie do tego jest dla mnie rozdrapywaniem rany. Z czasem to nie jest tak, że się o pewnych sprawach zapomina, że to znika, one tylko rzadziej wracają. Ale kiedy tak się dzieje, emocje są tak samo silne. I nawet rozmowa z panem, powrót do tego tematu – proszę mi wierzyć – nie jest dla mnie prosta. A już z pewnością nie zwróci mi Mamy.