Przypomnijmy, że szpetnousty Stefan porównał "Super Express" do "hitlerowskich gadzinówek" i za to przed sądem odpowie. Linia obrony, którą dla posła PO proponuje prof. Sadurski, ma się składać z dwóch elementów. Pierwszy ma polegać na tym - twierdzi Sadurski - że w porównaniu "hitlerowskiej gadzinówki" do "SE" Niesiołowskiemu chodziło wyłącznie o brutalność gazety, która po ataku posła na dziennikarkę pokazała ostry fotomontaż jego twarzy. Gdybym chciał potraktować poważnie rozumowanie profesora prawa, mógłbym na przykład powiedzieć, że przypomina on skończonego debila (przepraszam, wcale tak nie twierdzę). Przed sąd przyprowadziłbym skończonego debila właśnie (tych jest akurat pod dostatkiem) i twierdził równie inteligentnie co Sadurski, że chodziło mi wyłącznie o to, że skończony debil, podobnie jak profesor, ma ręce, nogi, uszy i ogólnie nawet podobną marynarkę. Ten przykład wyraźnie pokazuje, że myślenie profesora, to kikut myślenia. Dlaczego? Dlatego, że najważniejszą cechą w określeniu "skończony debil" jest bez wątpienia stan umysłowy osobnika, o którym mówimy. Nie jego ręce, nogi i marynarka. A w określeniu, którego użył Niesiołowski ("hitlerowska gadzinówka"), najważniejszą cechą jest ordynarny antysemityzm i rasizm, czyli coś, z czym "Super Express" nigdy nie miał i nigdy nie będzie miał nic wspólnego. Jasne do tej pory, Panie Profesorze?
Drugi pseudoargument Sadurskiego jest poplątaniem porządków kodeksu karnego i kodeksu cywilnego - profesor to sobie uświadamia, ale mimo to brnie. Otóż na podstawie przepisów kodeksu karnego sąd może odstąpić od ukarania osoby znieważającej kogoś, jeśli znieważony wcześniej prowokował do tego. Odstąpienie od ukarania przez sąd w procesie karnym jest równoznaczne z uznaniem jego winy. I warto to profesorowi prawa Wojciechowi Sadurskiemu uświadomić, bo ja już nie wiem, czy on chce Niesiołowskiego bronić, czy sam przyznaje, że jednak Niesiołowski jest winny, a chodzi tylko o to, żeby nie płacił.
Wreszcie warto przypomnieć, że nieco podobny proces już się odbył. Kaczyński nazwał "Gazetę Wyborczą" "Trybuną Ludu" i po prawomocnym wyroku musiał ją przeprosić za naruszenie dóbr osobistych. Oczywiście orzeczenia sądowe dotyczące "Wyborczej" rządzą się swoimi prawami, ale wyrok to wyrok, a nawet prawnik z deficytami nie będzie miał problemu ze stwierdzeniem, które sformułowanie jest bardziej obraźliwe: "Trybuna Ludu" czy "hitlerowska gadzinówka". Bo gdyby sąd w procesie Kaczyński - "Wyborcza" chciał stosować rozumowanie Sadurskiego, musiałby przyjąć za dobrą monetę na przykład ściemę, że Kaczyńskiemu chodziło w zasadzie o to, że obie gazety są z papieru.
To, że ja, redaktor tabloidu, z taką łatwością rozprawiam się z rozumowaniem profesora prawa, świadczy niestety tak sobie o poziomie polskiej nauki. Usprawiedliwiać profesora może chyba tylko to, że chciał dostosować swój tekst do poziomu parówkowego brukowca. No, jeśli tak, to fajowski tekst! Keczupu czy musztardy, Panie Profesorze?