Nie chodzi o to, że nie uważam, że to poważna sprawa. Rządzący powinni być przewożeni w sposób bezpieczny. Żal mi też pani premier, która jest osobą, na razie jeszcze, wzbudzającą moją sympatię, a nawet pewne nadzieje. Nie zmienia to jednak faktu, że wszelkie głosy w tej sprawie od wielu godzin nic nie wnoszą merytorycznie. To po prostu podawanie piłeczki. Hejterzy związani z dawną władzą nie kryją specjalnie swojej radości, że kobieta, która odebrała im na jakiś czas żłób, doznała urazu i musiało ją boleć. Platforma ofiarnie rzuciła się by robić bohatera z kierowcy, który zderzył się z rządową limuzyną. Naćpana, jak co dzień, nienawiścią profesora Środa rzuciła garść chamskich żartów o Smoleńsku i poradziła premier, by jeździła pociągiem. Troska feministek o inne kobiety zawsze była uderzająca. Prawa strona z kolei z niecierpliwością wyczekuje wszelkich takich wypowiedzi, by w swoim olimpijskim stylu móc pałać świętym oburzeniem. Poza tym zajęła się udawadnianiem, że to standard lub wyjątkowy pech, że średnio raz na kwartał lub częściej któryś z rządzących polityków ma wypadek samochodowy, a opony w BMW wożących nasze władze strzelają częściej niż radzieckie prezerwatywy.
Dziennikarze więc podają piłeczkę, a lud telewizyjno-internetowy uważnie ją śledzi. W międzyczasie przez ekran przechodzą goryle. Tymczasem w Chemnitz, nie aż tak daleko od polskiej granicy, przeprowadzono akcję antyterrorystyczną. Michael Flyn, doradca Donalda Trumpa ds. bezpieczeństwa, ten facet, który miał być gwarantem powstrzymywania Rosji, podał się do dymisji. Jarosław Kaczyński skrytykował administrację, co z reguły jest zapowiedzią zmian lub mniejszych czy większych czystek. To wszystko goryl. Przynajmniej w chwili, kiedy pisałem te słowa, w wielu mediach biegł przez ekran niemal niezauważony.
Zobacz także: Jarosław Gowin: poseł Budka żeruje na ludzkim nieszczęściu. To demagogia