Wiktor Świetlik

i

Autor: Piotr Piwowarski

Świetlik: Gwiżdż pan, panie Liroy!

2015-11-12 3:00

Dziennikarze, którzy zaczynają zajmować się polityką, chodzą do Sejmu. Niektórym zresztą zostaje to na całe życie. Mnie znudziło się to bardzo szybko, jeszcze w czasach niezbyt świętej pamięci rządów Jerzego Buzka. Zauważyłem, że w Sejmie jest jak na zapleczu planu filmowego pełnym niezorientowanych statystów - każdy udaje aktora, każdy się mądrzy, a wszyscy wiedzą tyle, ile gołębie zostawiają na chodniku. Prawdziwe decyzje zapadają zupełnie gdzie indziej.

Czy wiecie, co by stało się złego, gdyby zmniejszyć Sejm do 100 posłów, a Senat do dziesięciu? Partie miałyby kłopot z zapewnieniem roboty dla 450 osób. Doliczając biura poselskie, rozbudowane kluby parlamentarne, obsługę tych biur i klubów, kierowców, mogłoby to być kilka tysięcy miejsc pracy. Są to jednak posady dość kosztowne. Dlatego jeśliby wydać te pieniądze na przykład na etaty prawników, pracowników społecznych, psychologów czy terapeutów działających przy każdej gminie, to nowych miejsc pracy byłoby dużo, dużo więcej. Przede wszystkim jednak, byłaby szansa, że z tej pracy byłby jakiś pożytek. W przypadku większości z 560 parlamentarzystów nie ma takiej szansy, choćbyśmy i wybrali najmądrzejszych ludzi na świecie.

Nie mają szans, bo taki mamy system. W Sejmie jest może 20 facetów (z rzadka bywają to i kobiety), którzy o czymś decydują. Trudno z nimi pogadać, zawsze przemykają się otoczeni działaczami partyjnymi albo reporterami, którym sprzedają oficjalne dyrdymały w stylu: "Gowin sam sobie wybrał resort". Jest też kilkudziesięciu innych ludzi, którzy się na czymś znają. To specjaliści w swoich dziedzinach, czasem cichaczem reprezentują czyjeś interesy, czasem naprawdę reprezentują interes nas wszystkich. Pogłębiają swoją wiedzę, odsiadują swoje na komisjach i nawet wiedzą, o co tam chodzi.

Reszta to maszynki do głosowania. Mogliby być albo mogłoby ich nie być. Nie mają znaczenia. Są jak puste kalorie, tylko sala przez nich zajmowana jest duża i wygląda bardziej imponująco. Dlatego na miejscu Pawła Kukiza nie dziwiłbym się aż tak bardzo, że ten albo inny poseł zamiast słuchać, gra w gry na tablecie. Przynajmniej facet akceptuje rolę, którą mu przypisano. Jest statystą.

W polskim Sejmie brakuje za to innej kategorii ludzi. Na Zachodzie modne było ostatnio słowo whistblower - gwizdkowy. To facet, który gwiżdże i krzyczy, kiedy widzi, że dzieje się coś złego, coś co mu się nie podoba, co go niepokoi. Robi to nie tak jak ruscy szpiedzy w stylu Edwarda Snowdena, którzy obnażali "zbrodnie Ameryki" tylko po to, by potem znaleźć spokojny azyl. Robi to, bo musi. Z wewnętrznej potrzeby. Myślę, że takim posłem może być Piotr Marzec, czyli Liroy. Facet nie poszedł do polityki dla pieniędzy ani po to, by w przyszłości być ministrem, bo nim raczej nie będzie. Nie nadaje się też raczej na bezmyślną maszynkę do głosowania, nawet jak głosować każe mu kolega Kukiz. W krzyczeniu, że coś mu się nie podoba, jest za to świetny. Tak więc, panie Liroy, gwiżdż pan, kiedy trzeba! Tylko żadnych pornoli i narkotyków. Przynajmniej na terenie Sejmu.

Zobacz także: Jan Wróbel: Nie narzekam na ten rząd