W dniu wczorajszym starucha uwzięła się na Seweryna Blumsztajna, publicystę „Gazety Wyborczej”. Jemu to właśnie szczerbatym chichotem zniszczyła kunsztowny i szlachetny wywód wyprowadzony w obronie Hanny Gronkiewicz-Waltz, bezbronnego jak dziecko stawiając przed czytelników rzeszą.
Chciał otóż Seweryn Blumsztajn pouczyć i udzielić nagan tym wszystkim, którzy atakiem na prezydent Warszawy splamili sobie siebie. Wyprostowany stanął na stanowisku, że 58 mln zł na nagrody dla urzędników Ratusza i 85 tys. na głowę każdego z 4 zastępców pani prezydent Gronkiewicz-Waltz to w czasach kryzysu kwota niewygórowana, na pewno zasłużona. Wykazał się więc odwagą i samodzielnością, bo inni myślą inaczej. Broniąc kobiety – przez „Super Express” krytykowanej za bizantyjską, nieuzasadnioną sytuacją w kraju rozrzutność – tak rozpoczął swój dydaktyczny wywód: „Każdy, kto zarządzał choćby średniej wielkości firmą, wie, że nie można z dnia na dzień zabrać ludziom poważnej części wynagrodzenia. Instytucja przestaje wtedy działać” – grzmiał Blumsztajn. W tym problem, że miesięcznik „Press” napisał w tym właśnie miesiącu, iż „Gazeta Wyborcza” z powodu kryzysu zabrała swemu menedżmentowi po 10 proc. pensji, nawet naczelnych kilku nie oszczędzając. Gazeta nie przestała działać. Działa sprawnie i drapieżnie drukuje komentarze.
Szanowny Panie Sewerynie Blumsztajn. W czasach kryzysu wiele firm zabiera swoim pracownikom poważne części wynagrodzenia i działają równie sprawnie, jak Pana firma! Nasze oskarżenie pani prezydent o rozrzutność nazwał Pan obrzydliwym. Mocniej Panu przyłożę: Pana obrona jest nielogiczna.