Pisałem w tym miejscu jakiś czas po tym wyborze ("Z Żoliborza na Wiejską i dalej...) o nieuchronnych i niedobrych dla demokracji skutkach takiego układu. Ale zgodziliśmy się na właśnie taki układ. Dlatego nie rozumiem, skąd ten krzyk na temat nocnego spotkania prezydenta i prezesa PiS w Instytucie im. Lecha Kaczyńskiego (ma wspólną ścianę z prywatnymi apartamentami prezesa, ale przecież to nie ma tu nic do rzeczy).
Bo z kim miałby się spotkać prezydent przed wystąpieniem w Organizacji Narodów Zjednoczonych i wizytą w USA, jak nie z jednym z najskuteczniejszych i najbardziej doświadczonych polskich polityków. Ba, z byłym premierem (tu chyba nie ma większych wątpliwości). Niech wskażą Państwo właściwszy adres.
Bo tak naprawdę chodzi o adres. Ten żoliborski. Czy to się Państwu podoba, czy nie, czy się to podoba mainstreamowi dziennikarskiemu, czy nie - Polacy zgodzili się, że ważniejsze decyzje i kierunki polityki pochodzić będą z tego adresu. A że to nocne spotkanie wyszło na jaw, to chyba najbardziej nie na rękę nadprezesowi Rzeczypospolitej Kaczyńskiemu. Bo ma do przeprowadzenia jeszcze jeden manewr, który umożliwi mu ręczne sterowanie Polską, jak twierdzą w PiS, przez Beatę Szydło. Ale do tego musi wygrać wybory 25 października. Więc wszelki rozgłos w tych sprawach nie jest mu potrzebny. Ważniejsze jest dla prezesa, byśmy zgodzili się i na to. Bo to my podejmiemy decyzję na temat kolejnych nocnych spotkań.