Zupełnie przypadkowo oboje są profesorami. Zupełnie też przypadkowo oboje reprezentują dwie największe polskie partie - PO i PiS. I zapewne zupełnie też przypadkowo, mimo pełnienia ważnych funkcji samorządowych i państwowych, nie mogą się im w całości poświęcić. Zapewne z braku pieniędzy. Moimi bohaterami są dziś prof. Hanna Gronkiewicz-Waltz (str. 6), prezydent Warszawy z PO, i prof. Jan Szyszko (str. 2), minister środowiska z PiS.
Nazwałem ich ludźmi bezkompromisowymi, bo oboje nie uważają, że pełnienie ich funkcji wymaga całkowitego poświęcenia się pracy i obowiązkom z nich wynikającym. Nie uważają też, że dodatkowe zajęcia są pewnym kompromisem i obniżają ich ministerialną i prezydencką wydolność. Dlatego są bezkompromisowi.
Pani prezydent nie uważa, że poważne, czasochłonne i dobrze płatne zajęcia na Uniwersytecie Warszawskim obniżają jej możliwości kontroli podległych urzędników. Największa od lat afera reprywatyzacyjna, wyliczona na 160 milionów złotych, jest tylko jednym z przykładów obniżenia standardów pracy gospodyni Warszawy. I wystarczającym, by uznać te standardy za powód do dymisji. Ot, prezydent na pół etatu.
Trzeba jednak stwierdzić, że w tym obniżaniu standardów minister Szyszko bije panią prezydent Warszawy na głowę. On nie tylko ciuła grosz do ministerialnego grosza na uczelniach, ale czyni to poza miejscem pracy, poza Warszawą. Mało tego, dba o to, by uczelnia, na której wykłada ze swoją córką, dostawała pieniądze z jego ministerstwa. Kiedy w tej sytuacji minister jest ministrem? Wtedy, kiedy załatwia tę kasę i wykłada, czy w wolnych chwilach?
Ale nie jest źle. Biorąc pod uwagę działalność zewnętrzną, uboczną, zarówno minister, jak i prezydent nie pracują dla narodu na mniej niż pół etatu. A mogliby na ćwierć. Standard jest.