A ja się pytam tylko, gdzie tu sprawiedliwość? Chorej na raka i Bogu ducha winnej kobiecie ktoś nagle zabiera z konta 28 tysięcy złotych. Bo pani nazywa się tak jak dłużniczka. Trzeba było roku zabiegów i interwencji "Super Expressu", by rada komornicza oddała pieniądze poszkodowanej.
Z punktu widzenia normalnego szarego gościa jak ja doszło do kradzieży. Bo wprawdzie w majestacie prawa, ale zwinięto z konta pieniądze niewinnemu nic i nikomu człowiekowi.
Rozumiem, że majestat prawa pozwala na takie okradanie Polaków. Jeżeli w takiej sytuacji nie ma winnych, bo sąd nie zgadza się na śledztwo przeciw niechlujnemu komornikowi, to znaczy... że winne jest prawo. Pytanie, kto i kiedy takie nieludzkie i niesprawiedliwe prawo zmieni.
Jak wynika z uzasadnienia wyroku, sąd nie uwzględnił zażalenia, bo nie dopatrzył się znamion przestępstwa. Czy go nie było? Czy pozbawienie kogoś jego własnych pieniędzy nie jest naruszeniem prawa? Otóż nie jest, bo komornik działał zgodnie z jego komorniczym prawem. Czy na pewno? Tu dotykamy zagadnienia etyki komorniczej. Otóż sąd stwierdził, że komornik nie musiał w specjalny sposób weryfikować danych kobiety, bo podstawowe dane dłużnika się zgadzały. Ja uważam, że powinien. Bo jednak, jak się okazało, komornik nie znalazł właściwego dłużnika, czyli nie wykonał swojej roboty jak należy. Choć, jak twierdzi sąd, w swoim działaniu nie złamał żadnego przepisu. Ale jednak działał na szkodę niewinnego obywatela. A więc ktoś tu nie ma racji. Jest poszkodowany, nie ma winnego. I takie jest właśnie polskie prawo.
A skoro takie jest prawo, nie mogę podważać decyzji sądu. I w tej patowej i absurdalnej sytuacji mogę zadać tylko jedno pytanie: a co by się stało, gdyby to były pieniądze Wysokiego Sądu?