Nie wiem, jak sprawdzi się taki format w tamtejszej telewizji. I jaką będzie miał oglądalność. Wiem, że w polskiej by się nie sprawdził. Z różnych powodów, o których grzecznie zmilczę.
Wiedzą o tym też polscy politycy, ci z najwyższej z najwyższych półek. Dlatego swoją obecność w mediach opierają nie na spotkaniach umysłów, a na pojedynkach na groźby i okrzyki.
Te błazenady bywają nawet śmieszne, kiedy w czasie posuchy medialnej prześcigają się w sporach o krzesła, samoloty czy w gromkich pohukiwaniach "ja to rozliczę".
Ale te niczemu nie służące błazenady znalazły w wielkanocny poniedziałek swój dramatyczny i upokarzający finał. Upokarzający nie tylko dla uczestników wyścigu na zgliszcza w Kamieniu Pomorskim.
Upokarzający przede wszystkim dla nas - wyborców i podatników. Bo wybraliśmy i utrzymujemy ludzi, którzy nawet na gruzach z ludzkiego nieszczęścia chcą zdobywać punkty w konkurencji ojciec narodu. I w trakcie tej rozgrywki oba obozy - prezydenta i premiera - raczą nas gorszącą pyskówką nad niezasypanymi jeszcze grobami ofiar pożogi. Więc może i w Polsce konieczne jest spotkanie umysłów w prezydenckim domu.