Warto mieć świadomość, że będziemy głosować na radnych, których kadencja została wydłużona z czterech do pięciu lat. Inną ważną zmianą jest wprowadzenie dwukadencyjności wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. Oznacza to, że będą oni mogli pełnić swoje urzędy najwyżej przez dziesięć lat. Odchodzi w przeszłość epoka długoletnich wójtów i prezydentów, którzy piastowali swoje stanowiska ponad dwadzieścia lat i byli gotowi pełnić je nadal. Szanuję pogląd, że to sami mieszkańcy powinni decydować o tym, kto rządzi w ich małej ojczyźnie, ale kadencyjność w wielu ogniwach władzy wprowadzono po to, aby uzyskać większą jej przemienność i otwartość. Poza tym, jeśli ktoś był dobrym prezydentem, burmistrzem czy wójtem bez problemu zostanie wybrany posłem, senatorem, czy radnym. Szczególnie parlament potrzebuje ludzi z wiedzą i doświadczeniem samorządowym.
W kończącej się kampanii wyborczej mało było rozważań na temat przyszłości samorządu i dalszej decentralizacji naszego państwa. Zabrakło dyskusji na temat przeniesienia z Warszawy urzędów i instytucji centralnych, które mogłyby istnieć w różnych regionach naszego kraju. Czy np. Główny Urząd Statystyczny, Instytut Pamięci Narodowej, Trybunał Konstytucyjny, Naczelny Sąd Administracyjny muszą koniecznie znajdować się w Warszawie? Przecież ich „wyeksportowanie” nie byłoby ujmą dla stołeczności Warszawy, a dla lokalnych społeczności byłoby szansą na rozwój i dodatkowe inwestycje. Pominięto też propozycje przejścia z trójstopniowego modelu samorządu na dwustopniowy, czyli likwidacji powiatów. Myślą przewodnią tego projektu jest przekonanie, że najważniejszym ośrodkiem władzy powinien być ten, który jest najbliższy obywatelowi, a więc samorządowa gmina, której kompetencje powinny być rozbudowane.
W tegorocznej kampanii królowała krajowa polityka, ale pewnie nie mogło być inaczej. Nie mniej jednak zawołanie, aby tyle było rządu, ile konieczne i tyle samorządności, ile tylko możliwe pozostaje aktualne.