Nie on jeden ciągnął, ale on był wśród tych znaczniejszych. Marcin P. trafił za kratki, a prezydent Adamowicz nie trafił. No bo niby dlaczego miał trafić? Chyba nie z powodu wielkiej zalety, jaką jest oszczędność? Ta zaleta członka PO jest tak wielka, że pozazdrościli mu jej chyba funkcjonariusze Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Jak podała "Rzeczpospolita", w 2006 roku prezydent Gdańska Adamowicz miał 70 tys. zł oszczędności, dwa mieszkania i dwie działki budowlane. Teraz zaś ma siedem mieszkań wartych według niego 2,2 mln zł, pół miliona zł w papierach wartościowych i akcje spółek wycenione na 815 tys. zł.
Zobacz: Sławomir Jastrzębowski: Redaktor Najsztub oszalał w pieczarze pierdo-niusów
Czepialscy funkcjonariusze CBA twierdzą, że majątek Adamowicza nie ma pokrycia w jego dochodach. I że tak zwany rozjazd między dochodami a majątkiem to co najmniej pół miliona. Czyli że nie dość, że oszczędny, to jeszcze cudotwórca, bo przecież nie złodziej i nie łapownik.
Śledztwo w sprawie ciułacza trwa, a moja i masowa wyobraźnia jeszcze nie zdecydowała, czy będzie kojarzyć tę postać z facetem od ciągnięcia liny aferzyście, ze wzorcem oszczędności czy może po prostu z Platformą Obywatelską. Dajmy naszej wyobraźni trochę czasu.