„Super Express”: – W swojej najnowszej książce poświęconej płk. Ryszardowi Kuklińskiemu podkreśla pan, że nie chce rozstrzygać wiecznego sporu o to, czy był bohaterem, czy zdrajcą. Jednak zdecydowanie punktuje pan tezy o jego zdradzie. Czyli jednak bohater?
Dr Sławomir Cenckiewicz: – Moja książka ucieka od stereotypu bohater-zdrajca, bo w zasadzie zamyka on bliższe przyjrzenie się postaci Kuklińskiego. Jeśli bohater – to bogoojczyźniany wierny żonie Konrad Wallenrod, jeśli zaś zdrajca – to agent GRU, BND i CIA w jednym, który z cynizmu i potrzeby pozyskania pieniędzy na bujne życie erotyczne zdradza Polskę Ludową i jej suwerenną armię. Obie narracje są kłamliwe. Kukliński potrzebuje prawdy, stąd moja książka.
– Ile prawdy jest w białej legendzie Kuklińskiego lansowanej przez jego przekonanych zwolenników, którzy twierdzą, że w pojedynkę powstrzymał on wybuch III wojny światowej?
– Nigdy jeden człowiek nie decyduje o losach świata. Kukliński był amerykańską sondą zapuszczoną w tajemnice wojennej doktryny sowieckiej, dzięki czemu NATO mogło zweryfikować i uaktualnić własne programy ewentualnościowe na wypadek ataku wojsk Układu Warszawskiego. Jego motywacje były szlachetne – był przerażony groźbą atomowego holokaustu Polski, która zniknęłaby w wyniku wybuchu wojny, więc postanowił zbalansować stosunek potencjałów i wiedzy, tak by Sowietom nie opłacało się atakować Zachodu. Miał w każdym razie spory w tym udział.
– Kukliński i Jaruzelski to dwie bodaj najbłyskotliwsze kariery w Ludowym Wojsku Polskim. Za Jaruzelskim miała stać protekcja radzieckich towarzyszy. Jak było z Kuklińskim?
– Oficjalnie Kukliński również był ich. To znaczy cieszył się wielkim poparciem generalicji i dowództwa LWP, z Jaruzelskim i Siwickim na czele, a od drugiej połowy lat 70. również wielu wysokich rangą oficerów sowieckich. Na tym polegał jego fenomen, że kiedy został w 1973 r. „Jackiem Strongiem”, był jednocześnie traktowany jako człowiek największego zaufania w elicie dowódczej LWP. To była najskuteczniejsza przykrywka dla jego działalności szpiegowskiej na rzecz wolnego świata. Był po prostu poza wszelkimi podejrzeniami.
Zobacz też: Jaruzelski powinien spocząć na Powązkach? Sławomir Cenckiewicz: Trzeba zmienić koncepcję Powązek
– I to ona pozwoliła mu przez kilka lat unikać dekonspiracji?
– Świetnie rozpoznał słabości systemu kontrwywiadu wojskowego, co pozwoliło mu ograć WSW, kiedy nawiązał współpracę z Amerykanami. Wadliwość osłony kontrwywiadowczej, a z drugiej strony przez lata budowana pozycja lojalnego wobec dowództwa LWP, partii i Sowietów oficera, pozwoliła Kuklińskiemu na tyle znieczulić służby i przełożonych, że był – jak wyznał kiedyś Kiszczak – poza podejrzeniami.
– Kilkakrotnie pisze pan, że Kukliński nie był na usługach CIA, ale wykorzystał wręcz amerykański wywiad dla swojej misji, tak jak on ją rozumiał – uchronienia Polski i Polaków przed byciem mięsem armatnim w radzieckich strategiach wojennych. Nie przecenia pan roli jednostki w tworzeniu historii?
– Jest nieco inaczej. Kreślę jego sylwetkę z dwóch perspektyw: Kuklińskiego – który do końca życia był przekonany, że jakimkolwiek szpiegiem amerykańskim nie był, a jedynie politycznym partnerem współdziałającym w powstrzymaniu agresji Sowietów; oraz Amerykanów (CIA) – dla których Kukliński był „Jackiem Strongiem”, czyli szpiegowskim źródłem informacji infiltrującym sztab generalny LWP i sowiecką doktrynę wojenną. Na podstawie dokumentów, często po raz pierwszy opisywanych, staram się odtworzyć stan wiedzy Kuklińskiego, którą przekazywał Amerykanom. Niczego nie koloryzując, mogę powiedzieć, że była to wiedza wyjątkowa.
– Słychać już pierwsze pomruki niezadowolenia z pańskiej książki, i o dziwo pochodzą one z obozu szeroko pojętej prawicy. Zarzuca się panu, że epatuje pan życiem prywatnym Kuklińskiego. Opisuje pan jego rozliczne romanse, które wykorzystywał jako przykrywkę dla kontaktów z CIA. Krytycy twierdzą, że odziera pan w ten sposób bohatera z godności. Jak pan reaguje na te opinie?
– Spora część polskiej prawicy charakteryzuje postkomunistyczne, a więc selektywne postrzeganie prawdy w historii. A więc dobre jest tylko to, co służy pognębieniu naszych przeciwników, zaś w przypadku tzw. naszych, powinniśmy ich historię brązowić i ukrywać, czyli świadomie fałszować. Nie mam i nie będę nigdy miał nic wspólnego z taką postawą. Pozostanę skromnym współpracownikiem prawdy. Wielkość Kuklińskiego błyszczy znacznie mocniej w świetle prawdy o jego życiu!
– Z pewnym zdziwieniem czyta się pańskie relacje z kolejnych etapów kariery Kuklińskiego. Nie oburza pana, że tak wiernie i wzorcowo służył LWP i partii. Nawet jego opowiedzenie się po stronie komunizmu tłumaczy pan nie zepsuciem moralnym, lecz doświadczeniem wojennym. Trochę to do pana niepodobne. Sympatia do Kuklińskiego bierze górę?
– Ciekawa jest ta pańska interpretacja tego, co napisałem, ale chyba nieprawdziwa. Niczego nie tłumaczę, a zwłaszcza nie ustawiam się w pozycji adwokata jego akcesu do komunizmu i LWP. Najlepszym dowodem tego jest opis jego roli w Wietnamie...
– Przypomnijmy, że chodzi o udział Kuklińskiego w pracach Międzynarodowej Komisji Kontroli i Nadzoru, która w czasie wojny w Wietnamie miała czuwać nad przestrzeganiem rozejmu przez obie strony konfliktu.
– Tak. Wtedy z punktu widzenia Moskwy zrobił rzecz niezwykle ważną, starając się ukryć zbrodnie komunistycznego Wietnamu po zajęciu Sajgonu i Hue w styczniu 1968 r. Nie chciałbym wpaść wówczas w ręce Kuklińskiego… Ale co w tym wszystkim jest najważniejsze, to to, że nawet zapiekli komuniści potrafią się ostatecznie zmienić i przejść na stronę dobra. Tak postrzegam Kuklińskiego – był Szawłem, a stał się Pawłem. I to w historii jest najpiękniejsze.
– Wiele osób jest pod dużym wrażeniem filmu Pasikowskiego. Można go traktować jako źródło wiedzy historycznej?
– Film Pasikowskiego oceniam bardzo wysoko. Zresztą nie ma co ukrywać – ten film zainspirował mnie ostatecznie do napisania książki o Kuklińskim. Mimo wielu uproszczeń, typowych dla obrazu filmowego, Pasikowski pokazał prawdę o LWP – formacji w gruncie rzeczy niepolskiej. Nieprzypadkowo słowa jednego z bohaterów tego filmu stały się mottem jednego z rozdziałów mojej książki: „Tak w głębi duszy wmawiamy sobie, że jesteśmy Kościuszko, oficerowie Wojska Polskiego, a tymczasem sowieckie mordy mają nas
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail